Więc biegł.Biegł, nie przejmując się tym, że jego bose stopy uderzały o beton tak mocno, że praktycznie czuł tworzące się na nich siniaki. Biegł po plaży, nie przejmując się tym, że w jego oczy leciały chmury piasku.
I nawet przez chwilę poczuł się szczęśliwy. Nie, może szczęście to nie jest właściwe słowo. To nie była radość, ale... nadzieja. Jego nowo odnaleziona determinacja i chłodne nocne powietrze wystarczyły, by zmusić go do sprintu, wystarczyły, by dać mu ten strzęp nadziei, który był prawie wystarczający, by wywołać uśmiech na jego ustach. Uda mu się.
Tylko że... dokąd on właściwie zmierzał?
Przestał biec niemal natychmiast, a jego palce u nóg zwinęły się boleśnie od siły nagłego zatrzymania.
Determinacja była wielka i w ogóle, ale on naprawdę nie wiedział, dokąd może się udać. Kiedy jego mama przeszła przez bardziej techniczne części tego wszystkiego, on był tylko dzieckiem. Wszystko, co wiedział, to to, że jednego dnia jego tata tam był... a następnego już go nie było.
Gdzie ma pójść? Na policję? To miało sens, ale... nie miał pojęcia, gdzie jest posterunek policji. Nie miał pojęcia, gdzie jest cokolwiek w tym mieście, i jak idiota nie wziął nawet telefonu.
To było tak, jakby ktoś zabrał całe powietrze z jego żagli, sprawiając, że cała nadzieja rozpłynęła się wraz z piaskiem. Determinacja, chęć uśmiechania się, wszystko to zamarło w jego pustym żołądku. Tak pustym, że nawet jego nogi wydawały się słabnąć. Cała ta energia zniknęła, a on chciał po prostu upaść na piasek, chciał wrócić do domu i wślizgnąć się pod kołdrę swojego łóżka. to wszystko nagle wydało mu się bardzo, bardzo głupim pomysłem.
Ale mimo że był niemal przekonany, że powrót był najlepszą decyzją, nie mógł całkowicie porzucić tej nadziei. Poddanie się oznaczałoby, że przyznaje, iż nie jest taki jak jego mama, że jest nikim więcej niż słabym idiotą.
A nie mógł nim być. Nie mógł stawić czoła kolejnym dniom z tym pustym uczuciem w jelitach, nie mógł znów stawić czoła Tylerowi, nie wtedy, gdy faktycznie czuł, że jest szansa na ucieczkę. Gdy faktycznie miał nadzieję.
Poszedłby do restauracji. Tak, do restauracji! Mógłby czekać w restauracji, czekałby całą noc, gdyby musiał, a potem przyszłyby Max i Jane. Max i Jane, które mogłyby mu pomóc - lub przynajmniej skierować go na posterunek policji.
I może to nie wystarczyło, by odzyskał ten pełen entuzjazm, ale wystarczyło, by znów zaczął biec, tym razem wolniej, wolniej, ale stabilniej, w stronę restauracji.
Max i Jane będą wiedziały, co robić.
• • • • •
Zanim dotarł do budynku, jego umysł już nakręcał spiralę, próbując wymyślić, gdzie mógłby poczekać przez następne kilka godzin. Nie mogło to być gdzieś na zewnątrz - wciąż bał się, że Tyler go znajdzie. Może to był głupi strach, ale nie mógł zaprzeczyć, że się bał. Tak, naprawdę się bał. Mógł sobie to wyobrazić aż za dobrze. Siedziałby na piasku, kiedy nagle dźwięk kroków Tylera, rozbrzmiał by tuż za nim, nie zdążyłby nawet zareagować, a te ciepłe ręce byłyby na jego ramionach-
Nie. Nie mógł czekać na zewnątrz, jak baranek na rzeź. Ale nie miał gdzie się ukryć na tej cholernej plaży.
Nie mógł też włamać się do restauracji, prawda? Ale strach przed odkryciem był tak przytłaczający, że przez chwilę chciał wziąć cegłę do podpierania i wyważyć szklane drzwi.
Głupi pomysł, ale pomysł, który jego szalony, pozbawiony snu umysł mocno rozważał.
Jego stopy poniosły go do drzwi, jeszcze zanim zdążył zdecydować, czy jest w stanie to zrobić. Był tak pochłonięty niedorzecznym planem - jeśli w ogóle można go tak nazwać - że prawie nie zauważył, iż wnętrze restauracji było całkowicie oświetlone.
Prawie nie zauważył dwóch dziewczyn siedzących przy barze, których brązowe włosy mieszały się z rudymi, gdy zbliżały do siebie głowy, rozmawiając zrozpaczonymi głosami.
"... jesteś pewna, że po prostu ich nie zauważyliśmy?" zapytała Max, ale Jane potrząsnęła głową.
"Max, było zamknięte na prywatną rezerwację, a bardzo wątpię, żeby Tyler Green brał udział w bar micwie Leonarda Benowitza ".
Will był tak zaskoczony, że zapomniał o chęci wejścia do restauracji i zamiast tego oparł się o ścianę, słuchając uważnie. Czy one... czy one poszły do teatru? Czy one go szukały?
Max westchnęła i odchyliła się nieco do tyłu, a jej twarz w końcu stała się widoczna dla Willa. Wyglądała na równie zrozpaczoną jak brzmiał jej głos, niebieskie oczy burzące się ze zmartwienia.
"Masz rację, masz rację. A czy nie mówił ci, że oglądają jakiś film o owcach? ".
"Milczenie owiec."
"Tak. To grał teatr Singin' in the rain - na pewno ich tam nie było".
"Max, myślę, że dzieje się tam coś złego. Widziałeś dzisiaj minę Willa? Wyglądał na przerażonego. Nie chciałam się wtrącać, ale Tyler kłamał na temat ich miejsca pobytu, a poza tym wszystko inne..." urwała. Złożyła obie dłonie, trzaskając knykciami w ten nerwowy sposób.
Max westchnęła głęboko, przeczesując dłońmi włosy. "Tak. Myślę, że musimy coś zrobić, Janie."
Przez sekundę obie dziewczyny milczały, a Will nie wiedział, czy ma się uśmiechać, czy płakać. Chciały pomóc, zauważyły, że coś jest nie tak...
Jego i tak już pędzący umysł ogarnęła miłość do tych dwóch dziewczyn. Ulga, ulga tak silna, że nie mógł powstrzymać łzy spływającej mu po policzku. One mu pomogą, chciały mu pomóc!
I zanim zdążył się nad tym dłużej zastanowić, pchnął drzwi.
• • • • •
Wybaczcie mi, że nie było rozdziału przez ponad tydzień, ale mam teraz naprawdę dużo nauki. Natomiast postanowiłam sobie, że będę wstawiała rozdziały co najmniej raz w tygodniu, szczególnie, że zbliżamy się do końca książki. Dajcie znać jak u was! :)
Zachęcam do dawania gwiazdek i pisania komentarzy, będzie mi bardzo miło! :D
Życzę miłego dnia/nocy! :))
CZYTASZ
𝐒𝐮𝐦𝐦𝐞𝐫 𝐉𝐨𝐛 ||𝐁𝐲𝐥𝐞𝐫|| 𝐓ł𝐮𝐦𝐚𝐜𝐳𝐞𝐧𝐢𝐞
Romans.•° Will zostaje zatrudniony w restauracji w małym mieście na wakacje, a synem właścicieli jest największy dupek w miasteczku - Mike. Will za wszelką cenę stara się unikać rówieśnika - ale Wheeler ma inne plany.°•. autorka książki - itsjustbyler