Rozdział 9

394 25 0
                                    

Tak. Może i stałam na głównej linii ostrzału, ale nie ruszało mnie to. Bardziej przeraziłam się tym, że mam teraz wszystko w moich rękach. Potrzebowałam pomocy. Mój plan diabli wzięli. Nic nie przychodziło mi do głowy poza ucieczką. Wiedziałam że ona nie wchodzi w grę. Mimo pustki w głowie została resztka furii.
Kiedy jeden z nich podszedł do mnie by prawdopodobnie również pozbyć się mnie. Powiedziałam:

-Zatańczysz? - uśmiechnęłam się zadziornie.

W tamtej chwili oddałabym życie za przyjaciół, w szczególności za Neteyama. Do dzisiaj nie wiem co mnie podkusiło do powiedzenia tych słów.

Nie czekając na odpowiedź że strony mężczyzny, rzuciłam się na niego ze sztyletem w ręku. Starał się bronić  lecz mizernie mu to wychodziło. Rozłożyłam go na łopatki w nie więcej niż minutę. Otarłam krew lecącą z dolnej wargi. Stałam chwile w miejscu. Próbowałam opanować ból jaki odczuwałam w podbrzuszu. Podeszłam do drugiego, natomiast ten odepchnął mnie i uderzyłam plecami w metalową ścianę. Mój łuk wypadł mi z ręki. Wypadł na tyle daleko, że nie mogłam dosięgnąć go poprzez wyciągnięcie ręki. Starałam się do niego doczołgać, ale nie udało mi się go dosięgnąć. Avatar podniósł mnie, trzymał mnie za warkocz. Nie było to przyjemne uczucie, jak w sumie żadne, które doznałam dzisiaj. Mężczyzna przyłożył mi broń do klatki piersiowej. Byłam przerażona, tym co się może stać, że zaraz może mnie tu nie być. Zaraz mogę umrzeć na oczach moich przyjaciół.  Jednak pod presją wpadłam na pomysł. Odezwałam się:

-Jak myślisz, dałbyś radę spędzić chociażby jeden dzień w piekle?

-Nie wiem? - odpowiedział zdziwiony

-No to zaraz się przekonamy.

Wyrwałam się z jego ramion i zawisłam na jego szyi szczelnie ją zaciskając moim kolanem. Kiedy byłam pewna, że nie zrobi mi większej krzywdy poluzowałam ucisk. Wstałam i spojrzałam w stronę Quaritcha, a ten w moją. Wystawiłam w jego stronę język, po czym ten zaczął mnie gonić.
Uciekłam w stronę korytarza. Po raz kolejny Mój strach wziął górę. Zostawiłam ich tam samych, bez nikogo. Mimo to, że się niemiłosiernie bałam, nie przestałam kombinować. Wdrapałam się na przyczepioną do sufitu siatkę, przedziurawiłam ją i weszłam tak, by dotykać obolałymi plecami sufitu. Obserwowałam całe pomieszczenie z góry.

-Gdzie jesteś mały turkusowy potworku? Chodź nie ukrywaj się i tak cię znajdę. - namawiał mnie do wyjścia z kryjówki, jednak się nie dałam. Powiedzialam jedynie:

-Jeśli chcesz coś osiągnąć to zostaw mnie i moich przyjaciół w spokoju. Wracaj na swoją planetę, tam szukaj zajęcia. Zostaw Pandore w spokoju.

-Tak chcesz się bawić?

-A i owszem.

Wyciągnął broń palną. Był gotów do ataku. Ja znajdowałam się nad nim. Postanowiłam zeskoczyć i zakończyć tą dziecinadę. Zawisnelam na jego szyi, jednak ten bez problemu zrzucił mnie z siebie. Ponownie uderzyłam plecami, ale tym razem nie w ścianę, ale jakiś wielki statek. Próbowałam uciekać, ale nie znałam tego statku, nie wiedziałam dokąd. Po nieustannych próbach złapał mnie. Trzymał mnie za włosy. Wyciągnął mnie na statkowy "dziedziniec" i coraz to bliżej był barierki.

-Puść mnie!

W tym momencie wystawił mnie za bariery statku. Leciał wysoko, a raczej stał w powietrzu.

-Skoro chcesz, to puszczę.

Widziałam w jego oczach, że kłamał, ale i tak postanowiłam wystawić jego cierpliwość na wysoką próbę. Chciałam wiedzieć co on zrobi, gdy powiem, że chce. Powiedziałam.

-Chcę. Zrób to. - czułam na sobie wzrok przyjaciół.

Zamknęłam oczy. Nie spodziewałam się tego, że naprawdę mnie puści. Ale czego mogłam się spodziewać, że padnie mi na kolana i zacznie błagać bym została? Zrobiło się dziwnie, gdy poczułam ciepło. Takie samo ciepło ikrana, jakie poczułam za pierwszym razem. A może mi się tylko wydaje, ale skoro czuje ciepło, to muszę otworzyć też oczy. Nic mi się nie wydawało. To był ikran, ale to nie był ani ikran Kiri, ani Neytiri. Więc czyj?

Nie zastanawiałam się nad tym, ale on chyba wiedział co robić. Podleciał tak blisko, bym mogła zsiąść z niego i wskoczyć na pokład. Tak więc zrobiłam. Podeszłam do Quaritcha cicho i z nienacka przyłożyłam mu sztylet do gardła, tak samo jak on Jake'owi. Fuknęłam na niego.

-Czego chcesz tu jeszcze dziecko, przecież cie zrzuciłem. - miał żal do mnie, że nie dam mu spokoju. Cóż tak szybko go nie dostanie.

-Zamierzam pomóc moim przyjaciołom i w dupie mam to, że Ci się to nie podoba. Ja nie zostawiam ludzi których kocham.

-Pomożesz im tak, że nie będziesz stawiać oporu i pozwolisz, że cię zabiję, lub pójdziesz z własnej woli puki jestem jeszcze cierpliwy.

-Nie mam zami... - Quaritch przerwał mi w środku zdania.

-W takim razie ułatwię ci to i zostaniesz tutaj dożywotnio.

Skierował broń w moim kierunku. Wystrzelił. Całe życie przeleciało mi przez głowę w tejjednej czy dwoch sekundach w czasie kiedy pocisk zmierzał ku mojej osobie. Myśl i wiedza, że nie zobaczę więcej mojej kochanej siostry, uśmiechniętej Kiri, Lo'aka jak patrzy sie na Tsireyę. Będzie mi brakowało również szczęśliwej Tuk nawet mojego wnerwiajacego brata. Ale najbardziej że wszystkich będzie brakowało mi Neteyama, nadal staram się zrozumieć dlaczego. Myśl o tym wszystkim przyprawiała o dreszcze, zimne i nieprzyjemne. Niestety moje obawy się spełnią, bo kula trafiła. Quaritch bardzo dobrze objął cel. Ale co będzie ze mną?

_________________________________________________
----–——————-----------------—————----------------
Mam nadzieję, że książka wam się podoba. Rozdział jak narazie najkrótszy że wszystkich. Następny rozdział niedługo. Buziaczki 💋❤️.
Liczba słów: 863
_____________________🤍💙🤍____________________

Avatar: I can't live without youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz