Rozdział 37

269 14 1
                                    

Bez szmeru weszliśmy na górę klifu. Dobrze, że choć trochę był obrośnięty krzewami. Rozejrzałam się i spojrzałam na ukochanego, a ten zaraz na mnie. Zainicjował żebyśmy weszli na statek, musiałam się zgodzić. Zakradliśmy się na pokład statku, który wcześniej wisiał nade mną.

-Co teraz? - zapytałam najciszej jak mogłam

-Ty nic nie rób, Kiri i Tuk nikogo nie znalazły. Ja pójdę odwrócić uwagę. - powiedział po czym wstaĺ, ale ja go zatrzymałam.

-Nie ma opcji, albo oboje albo nikt.

-Ehh, chce żebyś była bezpieczna.

-Ja też chcę żebyś Ty był bezpie.. - wpadłam na pomysł

-Co się stało? - spojrzał mi w oczy i przekręcił głowę w prawą stronę.

-Nic po prostu wiem co zrobić. Masz ze sobą łuk?

-Po co mi?

-Daj, to zobaczysz. - chłopak wywrócił oczami, ale posłusznie podał mi broń.

-Tylko nie rób nic głupiego.

-Spokojnie, nic się nie martw.

Wzięłam strzałę i naciągnęłam cięciwę łuku. Chcialam, by strzała wleciała do środka statku przez wnękę, ale na to była mała szansa. Mimo to wycelowałam i o dziwo wpadła tam, gdzie chciałam.

-Co teraz geniuszko? - przedrzeźniał się

-Mawey, Neteyam. - powiedziałam cicho

W tym momencie z wnęki wybiegli Ludzie Nieba. Większość z nich była bez pancerza, a inni byli obłożeni czymś na kształt robota? Nie wiem co to jest, ale była to na pewno stal.

Teraz tylko naciągnąć strzałę tak, by zleciała na nich z powietrza.

Ponownie całą swoją uwagę skupiłam na łuku i strzale. Oddałam go z pewną gracją i celnością. Strzała trafiła w jednego z opancerzonych wojowników. Ludzie Nieba skierowali ogień na chmury, a z nieba spadł... Ptak? W każdym razie coś dziwnego. Spojrzałam na mojego ukochanego. Neteyam ponownie nacisnął na dziwną obroże na swojej szyi i powiedział chyba do siebie:

-Możecie ruszać do akcji.

Sekundę później z nieba zleciały strzały. To pociski z broni palnej, to drewniane patyki z grotem. Jeden po drugim zabijały kolejnych to Ludzi Nieba, aż została ich maĺa garstka.

Chwilę po tym Lo'ak wyszedł zza krzaków. W ręku trzymał sporą gałąź. Rzucił ją w stronę Ludzi Nieba. Powalił połowę z nich na ziemię. Sprawnie wskoczył na pokład latającego ptaka i kolejno skrócił żywot każdego kto tam stał. Nagle statek gwałtownie ruszył do przodu i zabrał ze sobą brata Neteyama.

-Lo'ak! - krzyknął chłopak obok mnie.

Ukochany zacmokał i wnet przyleciał jego ikran. Chłopak wsiadł na niego. Bez zastanowienia wskoczyłam na zwierzę za nim. Ikran wzbił się w powietrze podążając za statkiem. Na pokładzie maszyny toczyły się walki. Zauważyłam, że znajdują się tam również Neytiri i Jake.

Gdy byliśmy już nad statkiem, zeskoczyłam z ikrana. Wiedziałam, że zszokuje tym Neteyama, ale tam gdzieś był mój ojciec. Miałam w ręku mój łuk, który znalazłam gdzieś po drodze. W durugiej zaś trzymałam sztylet. Wylądowałam mniej więcej na środku statkowego "dziedzińczyka". Nie zastanawiałam się długo, ponieważ niemal od razu ruszyłam w stronę wnęki. Jednak ktoś mnie zatrzymał.

-Potańczymy? - jeden z Avatarów stał tuż przede mną.

Jako iż byłam drobnej postury nie miałam szans w walce wręcz. Ale fakt, że umiałam postawić na swoim, wziąć się w garść i posłużyć się wiedzą z lekcji sztuk walk, stanowił wybuchową mieszankę.

Avatar: I can't live without youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz