Rozdział 34

289 17 3
                                    

-Neteyam! - krzyknęłam radośnie wchodząc do jego domu

-Jest tam gdzie zawsze. - powiedziała Neytiri

Pobiegłam na drugą stronę Marui i rzuciłam się na chłopaka z uściskiem. On wydał się trochę zdziwiony moim entuzjazmem.

-Ło, ło, ło. Co się stało? - zapytał

-Cieszę się. Cieszę się, że rodzice nie mają nic przeciwko. - mało brakło, a bym wykrzyczała to na całe gardło. Na szczęście w porę się zorientowałam.

-To bardzo dobrze, bo dzisiaj gdzieś idziemy.

-Co? Gdzie?

-Zobaczysz. - zaśmiał się cicho.

Przymrużyłam oczy, starając się odczytać, co mówią jego. Chciałam zobaczyć jakąś wskazówkę, może znak. Niestety jego wzrok nie miał odgadniętego znaczenia. Po prostu wpatrywał się wa mnie. Na pewno coś chodziło mu po głowie. Ja tylko chciałam wiedzieć co. Nie pozwolił mi, a ja szanuję jego decyzję. Stanęłam obok niego i wspięłam się na palce, by choć spróbować być na tym samym poziomie co on. Natomiast Neteyam miał chyba inne plany i złapał mnie w talii. Przerzucił mnie przez ramię jakbym nic nie ważyła, po czym wyszedł przez drzwi.

Stłumiłam krzyczenie, ponieważ nic by ro nie dało. Jeszcze ktoś by nas usłyszał. Takie rzeczy mogłam robić tylko w lesie. Mogłam jedynie kurczowo trzymać się jego brzucha, by nie spaść i nie uderzyć z impetem głową o ziemię.

-Gdzie tym razem? - zapytałam w końcu.

-Na ciekawą... powiedzmy przejażdżkę.

Chyba zrozumiałam przekaz ponieważ w mgnieniu oka znaleźliśmy się na klifie. Neteyam zacmokał w przestrzeń i jego ikran pojawił się chwile później przed nim. Chłopak dał mu jedzenie, a zwierzę wydało z siebie radosny dźwięk. Było to coś pomiędzy wyciem, a skrzeczeniem. Mój kochany złączył się z istotą stojącą przed nim i pokazał mi, bym też wskoczyła na wielkie zwierzę.

-Mam nadzieję, że tym razem nikt nie będzie celował w nas strzałami. - powiedziałam ironicznie, na co chłopak się zaśmiał

-Nie ma mowy, by popsuć nam tak cudowną przejażdżkę.

Usiadłam przed Neteyamem, a jego ikran wzbił się w powietrze. Prawie od razu poczułam wiatr we włosach, przy tym energię swobody. Oparłam moją głowę o prawy bark Neteyama. Rozłożyłam ręce i pozwoliłam by powietrze nimi sterowało. Czułam się wolna.

Ikran wzleciał wyjątkowo wysoko. Nigdy nie lataliśmy razem ponad chmurami. Nie przejęłam się tym za bardzo. Kiedy miałam Neteyama obok nie miałam czego się bać. Nagle zwierzę zleciało na dół bez jakiego kolwiek oporu.

-Neteyam my się zabijemy!! - krzyknęłam tak głośno, jakbym chciała go obudzić po śmierci.

-Nie martw się. - powiedział bardzo spokojnym głosem. - Jedyne ci poczujesz to ulgę, a nie zderzenie z oceanem.

Spadaliśmy z chmur wzdłuż klifu, na którym zwykle oglądam wschody słońca. Jeżeli spojrzeć z łąki jaka znajdowała się na szczycie góry, ten klif nie był jakiś szczególnie wysoki. Był powiedzmy wysokości drzew, na których wiszą nasze chatki. Jednak gdy lecieliśmy razem z nim w dół, wydawał się nie miał końca. Kiedy zobaczyłam na oczy ocean błyskawicznie zbliżający się do nas chciałam zamknąć oczy, ale chciałam też zobaczyć jak potoczy się dalej sytuacja.

W pewnym momencie ikran rozłożył skrzydła I automatycznie polecieliśmy drogą zalewającego wyspy oceanu. Faktycznie, tak jak mówił Neteyam, poczułam coś niesamowitego. Coś czego nie mogę opisać. Było to coś lepszego niż latanie na ikranie. Nie umiem tego opisać, ale po prostu było to tak wyzwalające. Działało tak samo jak wrzeszczenie ze zdenerwowania przez godziny, tylko to trwało zaledwie parę minut.

Przed zachodem słońca Neteyam odstawił mnie na to samo miejsce z którego wystartowaliśmy. Skinęłam wolno głową w jego kierunku, a ten uśmiechnął się. Cisza między nami trwała od momentu spadku, ale nie była ona niezręczna. My rozmawialiśmy ze sobą wewnętrznie, przez wszystkie inne zmysły. Po prostu rozumiemy się bez słów, dokładnie jak moi rodzice.

-I jak było? - cicho zagadnął

-To było coś nie do opisania. - rozmarzyłam się, na co chłopak cicho się zaśmiał.

-Wiedziałem, że Ci się spodoba. - podszedł do mnie i objął w pasie. - Ja już muszę iść.

-Ja chwilę zostanę.

Ukochany zostawił na mojej skroni całusa, po czym powoli zszedł z górki. Patrzyłam jeszcze chwilę w tamtą stronę. Pokręciłam głową zdezorientowana i obróciłam się w przeciwnym kierunku. Podeszłam do skraju klifu i usiadłam tak by moje nogi zwisały w przepaść. Rozmyślałam o całej tej absurdalnej sytuacji jaką działa się w moim życiu odkąd Neteyam i jego rodziną pojawili się w życiu moim i plemienia Metkayina. Nie przeszkadzało mi to, tylko zastanawiałam się jakby moje życie wyglądało. Po pierwsze na pewno nie pakowałabym się w tworzenie Tsaheylu z ludźmi.

Moją głowę zaprzątały te myśli dopóki nie zorientowałam się, że było kompletnie ciemno. Trochę bałam się wracać, ponieważ nadal nie miałam do niczego pewności. Ale z drugiej strony przecież nie skocze w przepaść i magicznie przeżyje. Postawiłam na spacer po niedokładnie znanych mi terenach w kompletnej ciemności. Ruszyłam przed siebie. Szłam dość powoli, a moje wszystkie zmysły były nastawione na dwieście procent wydajności.

Nagle usłyszałam za sobą szelest i zanim zdążyłam się obrócić czyjaś duża dłoń przyssała się do mojej twarzy uniemożliwiając mi mowę. Druga ręką napastnika złapała mnie w pasie. Nie miałam co zrobić. Nie mogłam krzyczeć, moje ręce były unieruchomione przez drugą rękę osoby, która stała za mną. Przy sobie miałam tylko sztylet, ale on i na nic się zda. Nikogo wokół mnie nie było. Zostałam sama. Sam na sam z nim. Albo ja zabije go, albo nie wiem gdzie skończę.

_________________________________________________
---------------------------------------------------------------------------
Mam nadzieję, ze rozdzial wam się podoba. Przepraszam za wszystkie błędy, jeżeli jakieś się pojawiły. Przepraszam za przerwę, ale robię co mogę. Niestety szkoła czasami krzyżuje moje plany. Tak czy siak miłego dnia/wieczoru/nocy/czy kiedykolwiek to tam czytasz.
Buziaczki💋❤️
Liczba słów: 912
_____________________🤍💙🤍____________________

Avatar: I can't live without youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz