Rozdział 27

356 24 2
                                    

NETEYAM POV

Poszedłem dalej w kierunku Marui Neylani. Ponoć jej ojciec chciał się ze mną widzieć. Ze względu na niezrozumienie i nienawiść jaką do mnie pawał, bałem się tego spotkania. Niestety musi się odbyć. Szłem wolno. Stresowałem się niemiłosiernie. Nie mogłem przestać myśleć o tym jeżeli powie mi, że jestem poza ligą dziewczyny i nie będę się mógł z nią dalej spotykać. Nim się dobrze rozmyśliłem byłem prawie na miejscu.

Powoli doszedłem do centrum Awa'atlu i zastukałem w korzeń drzewa, do którego był przywiazany namiot Olo'ektana.

-Wejdź Neteyam. - odezwał się głos wodza dobiegający ze środka

Wszedłem do środka. Przy ścianie stał Olo'ektan. Na twarzy wypisywała mu się powaga. Skinął głową w stronę, w którą następnie szedł. Po chwili zorientowałem się,  że mam do niego dołączyć. Kiedy dorównałem mu kroku zaczął:

-Wiem że jesteś blisko z moją córką. - kiwnąlem twierdząco głową. - Wiem też, że byłeś razem z nią w nocy.

~Jestem w dupie. W cholernej dupie. - powiedziałem w głowie

-Nie mam nic przeciwko. Ka'ydel nie będzie się już wtrącał między wasze sprawy. - kontynuował

Mógłbym wtedy skakać ze szczęścia, ale jednocześnie coś mi tutaj niepasowało. Mimo to nie pozwoliłem ponieść się emocjom i zdałem się na zdrowy rozsądek i przybrałem powagę.

-Naprawdę? - niedowierzałem w słowa ojca Neylani

-Nie mam do ciebie jeszcze pełnego zaufania. Popełniłem błąd starając wygonić cię z życia mojej córki. Ale spróbuj popełnić jeden błąd.

-Dam z siebie wszystko.

-Jeden błąd, a Ka'ydel będzie na twoim miejscu. Zrozumiałeś?

-Tak, mam nadzieję że taka sytuacja nie będzie musiała mieć miejsca.

-Też tak uważam. A teraz idź i się nią zajmij. Wierzę w ciebie. - jego twarz delikatnie złagodniała. Wódz mrugnął jednym okiem w moim kierunku, na znak że mogę odejść.

-Dziękuję. - wypaliłem w ciszy i poszedłem szybkim krokiem na plażę.

NEYLANI POV

Oglądałam przedstawienie motyli jak zahipnotyzowana puki czyjeś dłonie nie opadły na moich barkach. Wystraszyłam się i kopnęłam osobę za mną w brzuch. Odpłynęłam kawałek do tyłu. Dopiero kiedy się w pełni obróciłam i podniosłam wzrok na osobę, zobaczyłam, że to Neteyam.

-Przepraszam... - pokazałam migami

Chłopak nie wyraził urazy. Zacmokał do jego Ilu i wsiadł na nie. Pokazał mi żebym dołączyła do niego. Zajęłam miejsce za nim i on prowadził. Ilu przyspieszyło. Zawiozło nas do naszej zatoczki, nieco zniszczonej ale naszej. Zsiadłam że zwierzęcia i pogłaskałam je po główce, na co wydało pisk zadowolenia.

-Przepraszam, że cię wtedy uderzyłam. Wystraszyłeś mnie. - próbowałam przeprosić chłopaka, albo sprawić, by się odezwał.

-Nic się nie stało, powinieniem najpierw się pokazać, to moja wina. - odpowiedział

-Dobra, wina leży po obu stronach. Ani nie jest moja, ani twoja. Jak było na dywaniku u mojego ojca? - postanowiłam zmienić temat.

Chłopak wypuścił powietrze z ust. Cicho wzdechnął. Opowiedział mi zdarzenie ze szczegółami. Szczerze nie mogłam uwierzyć, że mój ojciec powiedział, że akceptuje Neteyama. Chciałam skakać z radości, że moje prośby i nasze kłótnie do czegoś doprowadziły. Moje całe wnętrze skakało z entuzjazmu i szczęścia, ale jedyne co wypowiedziałam to:

Avatar: I can't live without youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz