Kiedy drugi raz słońce wschodziło, powitał mnie krajobraz lasu. Przyznam, wysokie mieli tam drzewa. Po takim czasie rozmawiania że zwierzęciem bez żadnej odpowiedzi przydałaby mi się socjalizacja. Miałam nadzieję, że ikran dowiezie mnie do miejsca zbliżonego do wioski Na'vi Omaticaya.
Nagle zwierzę gwałtownie przyspieszyło, kiedy znajdowaliśmy się blisko Gór Alleluja. Poczułam brak równowagi i zleciałam z zwierzęcia. Spanikowałam, co ja mogłam zrobić. Potrafiłam tylko pływać i ewentualnie odnajdować się w terenie, który znam. Pode mną znajdowały się duże liście. Nagle błysnęło mi coś przed oczami.
Ujrzałam siebie łapiąc się po kolei każdego z liści. Później się z niego ześlizgując. Delikatnie i łagodnie. To była Eywa. Mówi mi co robić.
Wróciłam myślami na Pandorę. Kiedy byłam wystarczająco nisko zrobiłam to, co pokazała mi Eywa. Bezpiecznie wylądowałam na ziemi. Rozejrzałam się wokoło. Nie miałam żadnego pojęcia gdzie mam iść. W końcu poszlam w losową stronę. Zgodnie z wiatrem. Miałam przeczucie, że wiatr wieje do Eywy. Po drodze osiadło na mnie Nasionko z Drzewa Dusz. Sama Eywa. Prowadziła mnie.
Kiedy -według mnie- byłam już niedaleko mojego celu, stałam się bardziej czujna. Było tutaj cicho, za cicho. Nagle usłyszałam jakiś szmer, jakby coś siedziało w krzakach. Pomyślałam o Thanatorach zamieszkujących te lasy. Odruchowo wyjęłam sztylet. Nie myślałam co tam będzie, ale byłam już gotowa. Ucichło. Chwilę jeszcze zostałam w tamtym miejscu, ale powoli moje myśli odsuwały się od tamtego tematu.
Chodziłam i chodziłam, a nadal nie widziałam niczego, na podobie wioski. Tylko las, las, rzeką i jeszcze raz las. Denerwujące to. Żadnej żywej istoty w pobliżu. Była tam tylko samotność.
Nasze Awa'atlu przynajmniej rzucają się w oczy i nie trzeba szukać ich na walonych drzewach.
Może zabrzmiałam trochę jak Ao'nung, ale byłam wściekła na te rośliny. Prawie cały dzień chodzenia i nic.
Powoli robiło się coraz ciemniej, aż w końcu zapadł mrok. Poziom mojej czujności wyskoczył w górę. Puszcza, której nie znałam, po ciemku była przerażająca. Stałe słyszałam jakiś bulgot, albo stukot. Może byłam histeryczką, albo misie zdawało. Byłabym tego pewna póki coś dużego i czarnego skoczyło w moją stronę. Sekundy mijały jak godziny. To był mój koniec. Byłam sparaliżowana strachem. Nie mogłam ruszyć nóg z miejsca. W ostatniej chwili, przed potemcjalną śmiercią, wzięłam nogi za pas. Nawet nie wiedziałam dlaczego. Tak jakoś automatycznie.
Biegłam ile sił w nogach, nieustannie oglądając się za siebie. Bestia mnie nie goniła.
-Dziwne - pomyślałam
Dalej biegnąc pogrążyłam się w myślach. Czemu to zwierzę mnie nie goniło? Szukałam dziwnych wyjaśnień. Za moją rafą Akule, nie zostawiały potencjalnych zdobyczy, goniły aż do końca, tutaj - nie wiem co się stało.Zwolniłam tempa. Z moich rozmyślań wyrwało mnie nieprzyjemne zderzenie.
-Zderzyłam się z drzewem, czy co? - pomyślałam początkowo
Nim się obejrzałam leżałam na ziemii. Rzecz, a tak właściwie pewna postać, w którą wbiegłam przyciskała mnie do podłoża. Usłyszałam jak nawołuje kogoś, ale nie użył imion tylko, podobnie do Metkayina'ów, użył jakiegoś ich dźwięku. Nie wiedziałam jakie to plemię i kto to jest. Nie miałam zamiaru się szarpać, ale wyczułam, że na szyi nie wisiał mój najcenniejszy naszyjnik z kawałkiem koralowca. Panicznie zaczęłam go szukać, co wzbudziło wrogość w postaci.
CZYTASZ
Avatar: I can't live without you
RomanceOna - Córka wodza klanu Metkayina, tak naprawdę nigdy nie doceniana. Nigdy nie znalazła prawdziwego szczęścia. Chyba że mówimy o nim. On to wszystko zmienia. On - Syn byłego wodza klanu Omaticaya. Przybywa do wioski na wodzie w celu schronienia i...