~ Prolog ~

2.3K 92 21
                                    


•••

Cecilly wkroczyła niepewnie do Wielkiej Sali po czym bezzwłocznie ruszyła do stołu. Czuła na sobie czujne, a zarazem nieprzychylne, spojrzenia uczniów.

Wyprostowała się i uniosła wysoko głowę. Próbowała sprawiać pozory. Nie mogła dać po sobie poznać, że wewnątrz jest kompletnie zdruzgotana. Przy stole dostrzegła dwie postacie, które uśmiechały się do niej. Nie było fałszu w tych uśmiechach. Westchnęła cicho i zmusiła się do uniesienia kącików ust.

Przy trzech, pozostałych stołach atmosfera była znacznie bardziej napięta. Nadal czujnie ją obserwowano, a na dodatek zaczęto szeptać za jej plecami. Cecilly zacisnęła pięści i zagryzła zęby.

Zachowuj się normalnie. – Upomniała siebie w myślach. – Jakby nic się nie wydarzyło.

Zbliżyła się do stołu i zajęła miejsce pomiędzy rudowłosą dziewczyną o sympatycznym, aczkolwiek bystrym, spojrzeniu oraz barczystym chłopakiem, którego ciemne włosy opadały mu na ramiona.

Cecilly dyskretnie powiodła wzrokiem wzdłuż stołu, kiedy nagle zatrzymała spojrzenie na pustym miejscu, które zazwyczaj było zajęte. Zmarszczyła brwi i przez moment dało się dostrzec rozpacz na jej twarzy.

– Kompotu?

Cecilly natychmiast przeniosła wzrok na rudowłosą dziewczynę i pokiwała twierdząco głową.

– Dziękuję. – Dodała siląc się na beztroski ton.

Rudowłosa uśmiechnęła się. Napełniła kufel czerwonym trunkiem po czym odstawiła dzbanek i rzekła:

– Uśmiechnij się, Cece. – Dodała półszeptem. – Gapią się na ciebie.

Cecilly napiła się kompotu. Spojrzała na swoją towarzyszkę i zapytała:

– Jak ci minął poranek, Wrenlyn?

– Nauka, nauka i raz jeszcze nauka. – Odparła Wrenlyn z wyraźnym niezadowoleniem. – W życiu nie zaliczę końcowych egzaminów z moją obecną wiedzą.

– Trzeba było uważniej słuchać na zajęciach. – Wtrącił chłopak, siedzący po drugiej stronie Cecilly.

– Cóż za niezwykle cenna rada. Dzięki, Jonah. – Burknęła rudowłosa posyłając chłopakowi znużone spojrzenie.

Cecilly pokręciła głową i przyjrzała się postawionym na stole potrawom. Nie była głodna, jednakże musiała wmusić w siebie jakikolwiek posiłek. W przeciwnym razie wkrótce zemdleje z wycieńczenia i stresu. Upewniwszy się, że ręce jej nie drżą, sięgnęła po półmisek z ziemniakami. Nałożyła kilka na talerz, a następnie polała je sosem pieczeniowym.

– Koniecznie spróbuj polędwiczek. – Odezwał się Jonah. – Są wyśmienite.

Cecilly, za jego radą, nałożyła sobie dwie polędwiczki po czym niechętnie wzięła się za jedzenie. Zjadła dwa ziemniaki i przełknęła kilka gryzów polędwiczki. Przez cały ten czas czuła się obserwowana.

Podniosła wzrok akurat, kiedy do Wielkiej Sali wkroczył dyrektor szkoły – Phineas Nigellus Black. Cecilly poczuła jak jedzenie podchodzi jej do gardła, a dłonie zaczynają się pocić. Pragnęła rozpłynąć się w powietrzu.

– Ah, Cecilly. Wszędzie ciebie szukałem. Potrzebuję twojej pomocy przy pracy domowej. Mogę na ciebie liczyć?

Cecilly oderwała wzrok od dyrektora i przeniosła go na stojącego za nią chłopaka. Na jego widok odczuła zarówno wstyd, jak i ulgę. Wstyd spowodowany był wydarzeniami sprzed kilku dni oraz świadomością, że porządnie go zawiodła. Ulga wynikała z tego, iż doskonale zdawała sobie sprawę, że chłopak pojawił się by wybawić ją z opresji i zabrać z dala od zaciekawionych spojrzeń pozostałych uczniów.

– Oczywiście, Ominisie. – Odparła.

– Nie dokończyłaś posiłku. – Wtrąciła Wrenlyn, zerkając podejrzliwie na Ominisa.

Cecilly zignorowała jej słowa. Chwyciła czerwone jabłko i wstała od stołu. Ominis Guant wyciągnął swoją różdżkę przed siebie i wolnym krokiem ruszył ku wyjściu z Wielkiej Sali. Cecilly cierpliwie podążała za nim. W momencie, kiedy opuściła Wielką Salę wydała z siebie głośne westchnięcie.

– Wydajesz się być spięta. – Rzekł Ominis. – Pociesz się tym, że niebawem twoja nauka w Hogwarcie dobiegnie końca.

– Do tego czasu jednak muszę coś jeść, a nie uśmiecha mi się przebywanie wśród tak wielu osób, z czego, niemalże każdy, świdruje mnie dociekliwym i sceptycznym wzrokiem.

– Każdy czyn ma swoje konsekwencje. – Oznajmił chłopak z zadumą. – Niektóre większe, a niektóre, jak w twoim przypadku, znacznie mniejsze.

Cecilly wypytywała się w niego uważnie po czym zapytała:

– Dokąd idziemy?

– Na wieżę astronomiczną. – Oznajmił Ominis. – Istnieje małe prawdopodobieństwo, że kogoś tam teraz spotkamy.

– Naprawdę potrzebujesz mojej pomocy przy pracy domowej?

– Skądże. – Zaprzeczył natychmiast chłopak. – Chciałem uwolnić cię z tarapatów. Domyśliłem się, że jest ci ciężko, tak samo jak mi. Poza tym... – Zniżył głos do szeptu. – Musimy omówić pewne kwestie. Oboje znajdujemy się w dosyć kłopotliwej i problematycznej sytuacji i musimy obmyślić jak się z niej wyplątać.

Cecilly kiwnęła głową, a mina ponownie jej zrzedła. Zbliżyła się do Ominisa, chwyciła go pod ramię i oznajmiła:

– W takim razie chodźmy.

Wspólnie ruszyli w stronę krętych schodów, prowadzących na wieżę astronomiczną.

– Czym szybciej dojdziemy do konsensusu, tym szybciej pozbędziemy się problemów. – Dodał Ominis półszeptem.

– Szkoda, że niektórzy nie mają możliwości rozwiązania tego problemu. – Oznajmiła Cecilly, zanim zdążyła ugryźć się w język.

Wzmianka o tym była niezwykle ryzykowana i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Ominis również, wszak zesztywniał nieco na te słowa.

– Cece... – Rzekł cicho i spokojnie. – On wiedział co robi. Był świadomy swoich czynów.

Cecilly niechętnie przyznała mu rację. Pragnęła jednak dodać, że wcale nie musiało do tego dojść. Mogli temu wszystkiemu zapobiec.

– Zbliżamy się do schodów. – Oznajmiła zamiast tego. – Pierwszy stopień.

Cecilly Berminghton i Ominis Gaunt kontynuowali wspinaczkę po schodach w kompletnej ciszy.

•••

Zaklęcie niewybaczalne • Sebastian Sallow Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz