~ 27 ~

599 59 18
                                    


•••

Cecilly zmierzała właśnie do dormitorium, kiedy natknęła się na dwóch trzecioklasistów, w barwach Slytherinu, którzy naśmiewali się z dziewczynki z Ravenclawu. Śmiali się z niej głośno i wytykali jej zużyte szaty.

Dziewczyna nienawidziła takiego zachowania. Zatrzymała się w miejscu i zawołała:

– Dajcie jej spokój, bo zgłoszę was do opiekuna domu.

– Jak to? – Zwrócił się ku niej jeden ze Ślizgonów. – Doniosłabyś na nas? Przecież jesteśmy z tego samego domu.

– Nie zmienia to faktu, że gardzę takim zachowaniem.

– Przecież jesteś Ślizgonką! – Zawołał drugi chłopak z wyraźną pretensją w głosie. – Jesteśmy tacy sami.

– Dom nie określa tego kim jestem. – Oznajmiła twardo Cecilly. – Wielu ma mylne wrażenie o nas, Ślizgonach. Uważają nas za aroganckich i podłych. W waszym przypadku akurat to się zgadza.

– A jacy według ciebie powinnismy być?

– Niech każdy będzie sobą.

Cecilly nienawidziła jak ktoś z góry ją oceniał na bazie domu, do jakiego została przydzielona. Owszem, cechowały ją ambicja i spryt. Była jednak lojalna i odważna, w sytuacjach które tego wymagały. Była zdeterminowana wobec celów, które sobie obierała.

Podeszła do nękanej dziewczynki, podała jej rękę i zapytała:

– Jak ci mija dzień?

– Dotychczas było miło. – Przyznała Krukonka, zerkając nieufnie na Ślizgonów. – Wybierałam się właśnie do biblioteki.

– Chętnie ci potowarzyszę, jeśli to nie problem.

– Ależ skąd! – Zaprzeczyła natychmiast. – Miło mieć towarzystwo. Moja przyjaciółka zachorowała i od dwóch dni leży w skrzydle szpitalnym. Czuje się bez niej taka samotna.

– W takim razie po wizycie w bibliotece, możemy wpaść do niej w odwiedziny. Mam zapas słodyczy w swoim dormitorium. Nie zaszkodzi jej poczęstować.

Krukonka uśmiechnęła się wdzięcznie. Wyciągnęła przed siebie rękę i oznajmiła:

– Jestem Gilda.

– Cecilly. – Odpadła Ślizgonka i uścisnęła dłoń młodszej koleżankami.

•••

Wieczorem Cecilly leżała na kanapie w Pokoju Wspólnym, trzymając się na bolący brzuch.

– Wysłać cię do skrzydła szpitalnego? – Zapytał Sebastian, który wraz z Ominisem wszedł do pomieszczenia. Ominis zajął miejsce na fotelu, a Sebastian wcisnął się na kanapę, obok Cecilly.

– Niedawno stamtąd wróciłam. – Oznajmiła dziewczyna.

– Coś się stało? – Zaniepokoił się Ominis.

– Tak. – Przyznała. – Zjadłam za dużo cukierków, a teraz płacę cierpieniem za swoje obżarstwo.

Sebastian i Ominis zaśmiali się na te słowa po czym drugi z nich przemówił:

– Słyszałem jak dwóch trzecioklasistów skarżyło się starszemu bratu, jednego z nich, że skarciłaś ich na oczach pewnej Krukonki.

– Banda gnojków. – Mruknęła posępnie Cecilly. – Naśmiewali się z niej z powodu jej starych szat. Oburzające.

– Piękna i waleczna. – Oznajmił Sebastian z zawadiackim uśmieszkiem, na co Cecilly wywróciła teatralnie oczami, maskując tym swój uśmiech.

– Chciałbym aby było już po egzaminach. – Wtrącił Ominis, niby od niechcenia. – Mam dość słuchania wiecznych kazań profesorów o tym, jak są one istotne. Jakbyśmy już o tym nie wiedzieli.

– Niebawem będziemy mieli je z głowy. – Rzekł Sebastian. – Potem czekają nas wakacje.

– A po nich jeszcze dwa lata nauki. – Przypomniał mu Ominis.

– Będą to najlepsze lata naszego życia. – Oznajmił pewnie Sebastian. – Jeszcze będziemy tęsknie wspominać naukę w Hogwarcie. Wspomnicie moje słowa.

•••

Zaklęcie niewybaczalne • Sebastian Sallow Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz