Epilog

113 1 2
                                    


Dwieście dziewięćdziesiąt sześć lat — tyle minęło od mojej ostatniej wizyty na Ziemi.

Czas we Wszechświecie ma różne tempo. Dlatego nazywany jest czasem, który dla nauki nie istnieje. Jest fikcją, która uczy, koi, przeraża.

Przez setki lat spoczywałam w najciemniejszym miejscu we wszechświecie. W samym centrum, które największą siłę miało na krańcach wszechświata, zwiększając swoją objętość.

Mrok, który zasiadł nad całym wszechświatem, pozwolił mi zgłębić wszystkie zaklęcia prowadzące do siły najwyższej, która okaże się konieczna w dni ostateczne.

Jennifer — wołała kobieta, która chwilę później odnalazła sztylet w piersi — usłysz nas.

Krzyk, czyli jedyna mająca znaczenie w tym świecie forma przekazu. W obecnym miejscu, nazywanym potocznie wszechświatem, istota życia wyginęła dawno temu. Przynajmniej w większości miejsc.

Osoba, która wołała o pomoc, pragnęła ściągnąć mnie na Ziemię. Znów, Natasho.

Zdjęłam runy, zamknęłam pradawne zaklęcia. Wyruszyłam w ostatnią podróż na Ziemię.

Zbliżając się ku rodzimej planety, mogłam zauważyć, jak bardzo zmieniła się w ciągu kilkudziesięciu lat. Nie górowała w kolorach zieleni i błękitu a brązu i szarości. Umierała, osiągnęła czas ostateczny.

Będąc coraz niżej, coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu co do marnego stanu planety. Każde miejsce było zmarnowane. Nie nadawało się do niczego.

Wylądowałam. Lekko jak opadające piórko. Rozejrzałam się po najbliższym terenie. Stałam w miejscu, w którym niegdyś stała siedziba Avengers. Po wszystkim można było dostrzec pozostałości fundamentów, niskich ścian, ogrodzeń. Przeszła tutaj masakra, która nie wyglądała na interwencję samej natury.

Obróciłam się napięcie i pozbawiając ciało materii, wznowiłam je w moim domu. W miejscu, w którym spędziłam lata swojego życia. Miejsce, które kochałam, a zostało mi odebrane.

Popiół, ruiny, zero spójnych pozostałości. Mój dom nie istniał. Runął.

Mogłabym krzyczeć, jednak tutaj stało się coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca.

Rozrzuciłam magię najdalej, jak tylko potrafiłam. Unosząc ją od samego podłoża, magia zastąpiła tlen. Stała się widoczna.

Przywróciłam wspomnienia, sytuacje, które miały tutaj miejsce. Wizje rzucane jak na projektorze, ukazały całą historię. Nastąpiła zagłada.

Wszechświat wtargnął na teren Ziemi, sprowadzając na nią niezliczone ilości kataklizmów. Od najwyższych tsunami po najgorętsze pożary czy najsilniejsze huragany. Schrony nie zdały się na nic. Nie z tą siłą.

Wszystko to aby wymazać ostatnie istnienia. Poza jednym. Wiedziałam kogo mam szukać.

Wpuściłam w ziemię magię.

— Znajdę cię.

Wyczułam pożądaną przeze mnie istotę, ukrytą głęboko pod ziemią.

Dematerializując swoje ciało, pojawiłam się w miejscu, w którym życie ułożyła sobie potencjalnie winna osoba. Znalazłam osobę, która w swoich intencjach błagała o brak mojego powrotu.

Otworzyłam oczy. Duże pomieszczenie, w ścianach wiele stalowych drzwi. Jedne z nich rozsunęły się, a za nimi ukazała się osoba.

Tak samo, jak istota która ukazała się, nie odezwałam się ani słowem. Nie musiałam nic mówić. Uniosłam podbródek.

THE DAUGHTER OF THE UNIVERSE || Córka WszechświataOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz