Rozdział 17

208 34 15
                                    

Na lotnisku było tłoczno mimo późnej pory. Setki, jak nie tysiące, ludzi mijało nas, gdy zmierzaliśmy za Oliverem do odpowiedniej bramki. Nie lataliśmy często, więc cieszyliśmy się, że chociaż on wyglądał, jakby doskonale wiedział, gdzie mamy iść. Odnosiliśmy wrażenie, że przyciągamy więcej spojrzeń, niż byśmy chcieli, dlatego z całych sił skupialiśmy się na tym, by nie odrywać spojrzenia od pleców Olivera, który co jakiś czas odwracał się do nas, jakby się bał, iż zgubimy mu się gdzieś w tłumie.

– Wszystko w porządku? – zapytał, gdy dotarliśmy na miejsce.

– Tak, tak – odpowiedzieliśmy, wzdychając ciężko. – Zawsze nas stresują te wszystkie... No wiesz. Prześwietlenia, kolejki, sprawdzanie dokumentów.

– Dopóki jesteście tutaj legalnie i nie próbujecie przewieźć bomby, myślę, że nie macie się czego obawiać... Bo jesteście tutaj legalnie i nie macie nigdzie bomby, prawda?

Uśmiechnęliśmy się, widząc w jego oczach iskierki, kiedy z nami żartował.

– Tego nie możemy ci zagwarantować – odpowiedzieliśmy, a on również się uśmiechnął, pokazując idealnie białe zęby. – Jakie masz plany na siedem godzin lotu?

– Książka i spanie.

– Książka? Jaka książka?

– Kryminał. Bardzo lubię czytać kryminały.

– Nie wyglądasz na kogoś, kto lubi czytać książki.

– Słucham? – zaśmiał się.

– Nie mieliśmy nic złego na myśli. Po prostu...

– Powinienem założyć okulary, koszulę w kratę i spodnie na szelkach? Oglądacie za dużo seriali dla nastolatek.

– My też czasem możemy palnąć coś głupiego. Nie przypisuj wszystkich głupot, które mogą paść między nami, do swoich osiągnięć.

Roześmiał się głośno, przyciągając uwagę ludzi dookoła nas. Zerknęliśmy w prawo na grupkę trzech dziewczyn, które zaczęły szeptać i chichotać, wpatrując się prosto w Olivera. Poczuliśmy ukłucie zazdrości, co nam się nie zdarzało do tej pory. To była dla nas nowość, na którą zareagowaliśmy w również nowy dla nas sposób. Zrobiliśmy krok do przodu, by zmniejszyć dystans dzielący nas od modela, jakbyśmy chcieli pokazać wszystkim, że jesteśmy tutaj razem.

– Czy mogę teraz ja palnąć głupotę, żeby zachować równowagę? – zapytał, uznając nasze przysunięcie się za pozwolenie, by nas dotknąć. Sięgnął dłonią do naszego policzka i delikatnie przesunął po nim palcami, jakby odgarniał nam włosy.

– Naprawdę potrzebujesz na to naszej zgody?

– Wolałbym ją mieć – rzucił żartem, zanim dodał już poważnym tonem: – Jak się czyta wasze imię?

Zmarszczyliśmy delikatnie brwi.

– Chyba nie rozumiemy.

– Mówię o imieniu z dokumentów.

– Och... Faktycznie palnąłeś głupotę – mruknęliśmy, a uśmiech Olivera widocznie zmalał. – Sooyun. Nasze imię brzmi Sooyun. Imię z dokumentów nie jest naszym imieniem i nie chcemy go wypowiadać ani słyszeć.

– Przepraszam. Byłem po prostu ciekawy.

Skinęliśmy delikatnie głową na znak zrozumienia i z powrotem zerknęliśmy w stronę trójki dziewczyn.

– Czy już kiedyś wam mówiłem, że na drugie imię mam Martin? Oliver Martin Blossom. Nienawidzę mojego drugiego imienia, od kiedy pamiętam, ale mam je po dziadku.

LOTUS BLOSSOMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz