Rozdział 2

292 41 21
                                        

Witam w drugim rozdziale! Dziękuję każdemu za aktywność pod pierwszym rozdziałem i mam nadzieję, że historia zaciekawiła Was na tyle, że jeszcze ze mną trochę zostaniecie!

Z tego całego podekscytowania związanego z publikacją pierwszego rozdziału zapomniałam Was ostrzec, że w imieniu Sooyun kryje się mała pułapka. Mianowicie czyta się je "sujon", czyli odwrotnie jak w zapisie, którego zdecydowałam się używać. ^^'

Miłego czytania i do zobaczenia ponownie w niedzielę (mam taką nadzieję)!

~~~

W poniedziałek budzik zadzwonił nam zdecydowanie zbyt wcześnie. Nie mieliśmy ochoty wstawać po całonocnym obrabianiu zdjęć Olivera. Odnosiliśmy wrażenie, że widzimy jego twarz, jak tylko zamkniemy oczy. Oczywiście nie był to najgorszy widok na świecie, nasze serce lubiło przyśpieszać, gdy tylko myśleliśmy o modelu, ale ładny wygląd to nie wszystko. Wraz ze wspomnieniami przystojnej twarzy przychodziły wspomnienia niskiego, przyjemnego dla ucha głosu Olivera, lecz słowa, które wypowiadał, wcale nie były przyjemne. Odbijały się echem w naszej głowie i sprawiały, że żołądek zaciskał się nieprzyjemnie, wywołując mdłości.

Podnieśliśmy się z łóżka dopiero po trzeciej drzemce, wciąż mając wiele czasu. Nienawidziliśmy się spóźniać do pracy, więc zawsze wstawaliśmy dwie godziny wcześniej. Skierowaliśmy nasze kroki do łazienki, mrużąc oczy przez jasne światło żarówki nad umywalką. Odkręciliśmy zimną wodę i opłukaliśmy twarz ze snu, a kilka kosmyków w kolorze fuksji przykleiło się do naszego policzka. Nie zdążyliśmy nawet go wytrzeć, gdy z pokoju dobiegł nas dzwonek telefonu.

Nasze mieszkanie nie było zbyt przestronne. Znajdował się w nim jedynie jeden duży pokój, gdzie spaliśmy i pracowaliśmy oraz gdzie przyjmowaliśmy gości. Na szczęście odwiedzał nas jedynie Liam z Jamesem. Niewielka łazienka z prysznicem znajdowała się po przeciwnej stronie krótkiego korytarza, który prowadził do kuchni. I to wszystko. Nie potrzebowaliśmy więcej miejsca, nasz rodzinny dom w Daegu był co prawda o wiele większy, ale żyliśmy w nim z całą rodziną. Dziadkowie, rodzice, dwie starsze siostry i młodszy brat. Zawsze było pełno ludzi, teraz byliśmy sami i mieliśmy ciszę oraz spokój. Przynajmniej do czasu, aż sąsiad z góry nie zaczynał grać na perkusji (nie wiedzieliśmy, jakim cudem zmieścił ją do tak małego mieszkanka).

Gdy wróciliśmy do pokoju, gdzie na niepościelonej sofie leżał dzwoniący telefon, jeszcze bardziej straciliśmy ochotę na jedzenie. Na ekranie wyświetlało się zdjęcie naszej mamy. Chociaż w Nowym Jorku była siódma rano, to w Korei było po dwudziestej, więc kiedy dzwonił do nas ktoś z rodziny, to zazwyczaj właśnie o tej godzinie. Potrzebowaliśmy wziąć kilka głębszych oddechów, zanim nacisnęliśmy zieloną słuchawkę i przyłożyliśmy telefon do ucha.

– Cześć – przywitaliśmy się z mamą.

– Dobrze wiedzieć, że żyjesz – westchnęła do słuchawki. – W ogóle się nie odzywasz. Zapomniałeś już o rodzinie?

Skrzywiliśmy się, z trudem wyduszając z siebie każde następne słowo.

– Nie zapomniałem. Po prostu jestem bardzo zapracowany.

– Zapracowany. Wiesz, że wolałabym, żebyś skończył studia i wrócił do domu.

– Wiem, przepraszam.

– Nie przepraszaj, tylko dotrzymaj słowa.

– Jestem szczęśliwy. Tu, w Nowym Jorku. Zacząłem układać sobie życie...

– Ułożysz je sobie w Daegu. Jesteś moim najstarszym synem, przyszłą głową rodziny, dlaczego mnie rozczarowujesz, Wonshik?

Zacisnęliśmy powieki, spod których wypłynęły dwie samotne łzy. Nie płakaliśmy przez perspektywę rozczarowania matki, bo wiedzieliśmy, że mimo ostrych słów z dumą mówi wszystkim, że żyjemy i pracujemy w Stanach Zjednoczonych. Ten przeraźliwy ból i łzy wywołało brzmienie dwóch znienawidzonych przez nas słów: „syn" i „Wonshik". Nigdy nie byliśmy synem naszych rodziców, ale nigdy się do tego nie przyznaliśmy i prawdopodobnie nie przyznamy. Wiedzieliśmy, że nasza rodzina nigdy nie zaakceptuje nas takimi, jacy jesteśmy. To była drzazga, którą będziemy musieli nosić w sercu do końca życia. Od słowa „syn" gorsze było jedynie nasze imię, które zostało nam nadane przez rodziców przy urodzeniu i które niezmiennie widniało na wszystkich naszych dokumentach. Nienawidziliśmy go całym sobą i najchętniej wymazalibyśmy je z naszego życiorysu. Jednak to nie było takie proste.

LOTUS BLOSSOMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz