Rozdział 29

165 28 20
                                    

Sami nie wiedzieliśmy, jakim sposobem z powrotem znaleźliśmy się w hotelu. Nie pamiętaliśmy drogi powrotnej, w głowie mieliśmy tylko echo słów dziadka, a w oczach łzy, które co chwilę przecinały nam policzki. Czuliśmy się, jakby ktoś wyrwał nam serce i pozostawił w naszym wnętrzu jedynie ból i pustkę. Oliver puścił nas przodem, ale zatrzymaliśmy się dwa kroki po przekroczeniu progu apartamentu. Wyminął nas i zatrzymał się tuż przed nami, uśmiechając się do nas pocieszająco i ostrożnie chwytając naszą dłoń. Spojrzeliśmy w jego piękne niebieskie oczy, które miały identyczny odcień jak niebo za jego plecami. Jak niebo nad Daegu.

– Jesteście głodni? Może chcecie się wykąpać? Zamówię nam coś do jedzenia z restauracji i może jeszcze jakieś wino...

– Czy potrafisz myśleć o czymś innym niż jedzenie? – zapytaliśmy, z trudem wyduszając słowa przez zaciśnięte gardło.

– Martwię się o was.

– Od rana gadasz tylko o jedzeniu. Jak jesteś głodny, to sobie coś zamów i się tym wypchaj.

Nie chcieliśmy zabrzmieć tak okrutnie, jednak te słowa z jakiegoś powodu same położyły się nam na język. Cierpieliśmy, wręcz umieraliśmy wewnętrznie, a romantyczny wieczór z Oliverem był ostatnią rzeczą, na którą teraz mieliśmy ochotę. Mimo to nie powinniśmy byli mówić tego, co powiedzieliśmy, Widzieliśmy w oczach Olivera, że go zraniliśmy.

– Niepotrzebnie tu przyjeżdżaliśmy – zaczęliśmy się tłumaczyć. – Niepotrzebnie w ogóle lecieliśmy do Korei. Powinniśmy zostać w Nowym Jorku i się ciebie nie słuchać. To wszystko to był tragiczny pomysł.

– Dlaczego brzmicie, jakbyście obwiniali mnie za to? – zapytał, krzyżując ręce na piersi. – Chciałem dobrze. Gdybyście porzucili rodzinę, zadręczalibyście się tym bez końca.

– A teraz nie będziemy się zadręczać? – prychnęliśmy. – Nasz dziadek powiedział nam, że jesteśmy dla niego martwi, rzucił w nas naszym zdjęciem ze służby wojskowej, a rodzice stali i nawet nie zareagowali. I twoim zdaniem naprawdę teraz nie będziemy się zadręczać?! Masz rację, jest po prostu cudownie! Zamówmy sobie jedzenie z restauracji i spędźmy uroczy wieczór razem! – sarknęliśmy.

– Sooyun – szepnął nasze imię, próbując nas uspokoić, jednak to rozzłościło nas jeszcze bardziej.

Złość była łatwiejsza i mniej bolała, niż pogodzenie się z tym, że właśnie bezpowrotnie straciliśmy rodzinę.

– Po co w ogóle się wtrącałeś?! – krzyczeliśmy dalej. – Tylko pogorszyłeś sprawę!

– A miałem się nie wtrącać?! – również krzyknął, a jego głos był tak donośny, że aż zadrżeliśmy. – W którym momencie waszym zdaniem nie powinienem się wtrącić?! Jak wasza matka powiedziała mi, że nigdy nie wrócicie do Nowego Jorku, czy wtedy, kiedy wasz dziadek zaczął was bić?!

– Okazałeś im brak szacunku! Korea to nie jest Ameryka, tutaj okazujemy starszym szacunek!

– Jeśli okazywanie szacunku oznacza dla was tolerowanie przemocy i ubezwłasnowolnienie, to nie chcę być w Korei ani chwili dłużej!

– To sobie wracaj! A nas zostaw! Zostaw nas w spokoju! Nienawidzimy cię! Jesteś rozpieszczonym amerykańskim dzieciakiem, który uważa, że sława i pieniądze dają mu przyzwolenie do niszczenia cudzych rodzin!

Czekaliśmy, aż Oliver nam odkrzyknie, jednak on nawet nie otworzył ust. Zamilkł, zaciskając usta w wąską szperkę, i wpatrywał się nam prosto w zapłakane oczy. Dopiero kiedy echo naszych słów zostało zastąpione martwą ciszą, dotarło do nas, co właściwie powiedzieliśmy. Nie myśleliśmy nad tym, co mówiliśmy. Byliśmy źli i pozwoliliśmy pierwszym lepszym słowom paść z naszych słów. Pożałowaliśmy ich równie szybko i równie mocno, co wyjścia z szafy przed rodziną.

LOTUS BLOSSOMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz