Rozdział 3

215 37 11
                                    

Życzę miłego czytania, Kwiatuszki!

~~~

O szóstej dwadzieścia rano zupełnie straciliśmy naszą pewność siebie, kiedy czekaliśmy na Stevena, który miał odebrać nas samochodem spod mieszkania. Do odlotu mieliśmy jeszcze całe dwie godziny, więc nie musieliśmy się śpieszyć, ale Steven zawsze lubił mieć zapas czasu. Przyjechał pięć minut przed umówioną godziną i opuścił szybę od strony pasażera w swoim mercedesie, aby do nas pomachać radośnie.

Dzisiaj zaczesał krótkie, czarne włosy do tyłu, naszym zdaniem zdecydowanie przesadzając z żelem, a na haczykowaty nos wsunął okulary przeciwsłoneczne z zeszłorocznej kolekcji Toma Forda. Błękitna koszula miała odpięte dwa górne guziki, jednak wciąż była nienagannie wsadzona w szare, zapracowane w kancik spodnie od garnituru.

– No, no, Sooyun! – zawołał na nasz widok. – A myślałem, że to ja się odstrzeliłem.

– Wcale się nie odstrzeliliśmy – mruknęliśmy, wsiadając do czarnego mercedesa. – Wyglądamy normalnie.

To było jedno, wielkie i bardzo oczywiste kłamstwo.

Założyliśmy dzisiaj nasz najnowszy nabytek, który w sklepie internetowym opisany był zgrabną nazwą „spódnico-spodnie". Króciutkie nogawki od czarnych spodenek wystawały z lewej strony przez spory rozporek niewiele dłuższej, plisowanej spódnicy w szkocką kratkę i z grubym paskiem. Zapewne, gdyby nie spodnia część, po pochyleniu się, pokazalibyśmy więcej, niż chcielibyśmy. Do tego założyliśmy białą, luźną koszulkę z dekoltem w łódkę. Ten ubiór mógłby jeszcze zostać uznany za „nieodstrzelony", gdybyśmy nie założyli do tego dwóch czarnych, skórzanych pasków na lewym udzie oraz czarnego chokera, który ciasno opinał naszą szyję. Dodatkowo na nogi wsunęliśmy podkolanówki i półbuty na pięciocentymetrowych koturnie. Wszystko oczywiście czarne. Nadgarstki ozdobiliśmy srebrnymi bransoletkami, które pasowały do kolczyka w nosie.

– Widziałem, że Oliver wpadł wam w oko, ale nie sądziłem, że aż tak – zaśmiał się. – Wiedzcie, że nie pochlebiam związków w pracy, ale... Po dzisiejszych zdjęciach wasza współpraca się kończy.

– Wcale się nie odstrzeliliśmy – powtórzyliśmy kłamstwo, na które Steven zareagował parsknięciem, a następnie włączył się do ruchu drogowego, nie czekając, aż zapniemy pasy bezpieczeństwa.

W moich oczach Steven był bardzo odpowiedzialną osobą, w końcu miał dwójkę dzieci i piękną żonę, których zdjęcie zawsze nosił w portfelu. Ten wizerunek wspaniałego ojca i kochającego męża znikał jednak, gdy tylko wsiadał za kółko. Wtedy zmieniał się w prawdziwego potwora, który nie szczędził wulgarnych słów, kiedy ktoś mu podpadł. Nie oszczędzał też klaksonu i środkowego palca, więc co chwilę przewracaliśmy oczami, kurczowo zaciskając dłonie na brzegach fotela.

– Kto uczył cię jeździć, debilu?! – wrzasnął, na biały samochód marki KIA, który wyjeżdżał właśnie z bocznej ulicy. – Moja ślepa babka jeździ lepiej niż ty! Po co masz lusterka, jak w nie nie patrzysz?!

– Nie wiedzieliśmy, że masz ślepą babkę...

– Bo nie mam, ale on o tym wcale nie musi wiedzieć.

– Jesteś jedyny w swoim rodzaju, Steven – westchnęliśmy.

***

Na lotnisko dotarliśmy trochę godzinę później i nie potrafiliśmy ukryć ulgi na naszej twarzy, że ta szalona podróż w końcu dobiegła końca. Czuliśmy, że byliśmy na granicy zwrócenia niewielkiego śniadania, które w siebie wcisnęliśmy rano przed wyjściem. Zielonkawy odcień naszej skóry rozbawił Stevena, który poklepał nas pokrzepiająco po ramieniu, nim ruszyliśmy w kierunku hali odlotów. W środku było pełno ludzki, niektórzy pędzili przed siebie, ciągnąc wielkie walizki, inni byli ich przeciwieństwem, w ogóle się nie śpiesząc, znajdując czas nawet na to, by rozglądać się z zaciekawieniem dookoła.

LOTUS BLOSSOMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz