Rozdział 27

134 30 14
                                    

Odnosiliśmy wrażenie, że wszechświat zawsze działał na przekór człowiekowi. Gdy czegoś wyczekiwaliśmy, czas dłużył się niesamowicie, sprawiając, iż każda minuta trwała dłużej od godziny. Jednak kiedy miało wydarzyć się coś, czego nadejścia nie chcieliśmy, czas przelatywał nam przez palce niczym woda.

Oliver właściwie przepakował walizkę, wsadzając do niej czyste ubrania, a następnie zawiózł nas do naszego mieszkania. Wrzucaliśmy do walizki ubrania na ślepo, po prostu ściągaliśmy je z półek w szafie, jak w jakimś transie, i wrzucaliśmy do otwartej walizki. W tym czasie Oliver, siedząc na naszym łóżku, kupował sobie bilet na samolot, który startował już jutro rano. Nie chcieliśmy przyznać sami przed sobą, iż liczyliśmy na to, że okaże się, że nie zostało żadnego wolnego miejsca, a nasz plan wspólnego wyjazdu legnie w gruzach. A jednak zadowolony Oliver poinformował nas, że wszystko jest już załatwione. Nie tylko samolot, ale i hotel w Daegu.

Po prostu ten plan szedł zbyt gładko. Tyle rzeczy mogło się nie udać, ale jak na razie nie natrafiliśmy na żadną przeszkodę. O ile nie liczyć właściwie nieprzespanej nocy. Stres przed ponownym spotkaniem z rodziną zaczął objawiać się u nas w postaci bolesnego ucisku w brzuchu oraz częstych potrzeb skorzystania z łazienki. Czekaliśmy, aż cierpliwość Olivera się skończy i po prostu pojedzie spać do swojego mieszkania. Na szczęście tak się nie stało. Chłopak zamykał nas w swoich objęciach za każdym razem, gdy wracaliśmy w jego ramiona.

Nasz brzuch uspokoił się dopiero w samolocie. Nie wiedzieliśmy, jak Oliver to zrobił, ale kobieta, która siedziała obok nas, bardzo chętnie przystała na zamianę miejsca, ustępując je zadowolonemu chłopakowi, z którym mogliśmy spędzić cały lot. Z Nowego Jorku do Seulu leciało się ponad piętnaście godzin. To był ogrom czasu spędzony na pokładzie samolotu, podczas którego walczyliśmy z co chwilę zatykającymi się uszami. Jednak i tutaj wszechświat zadziałał na naszą niekorzyść, sprawiając, że lot minął szybciej, niż wspominaliśmy nasz wcześniejszy tak długi lot. Najpierw obejrzeliśmy z Oliverem film, na którym w ogóle nie potrafiliśmy się skupić, następnie zaczęliśmy odsypiać nieprzespaną noc. Kilka razy wstawaliśmy, żeby skorzystać z łazienki lub po prostu rozprostować nogi, ale gdy tylko wracaliśmy na nasze miejsce, z powrotem zasypialiśmy, jakby nasz organizm w ten sposób próbował poradzić sobie ze stresem.

Ucieczka i chowanie się przed rodziną w Nowym Jorku były łatwiejsze, niż stanięcie przed nimi i, patrząc im prosto w oczy, powiedzenie, że nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy ich synem. Nie wiedzieliśmy, jak zareagują na wieść o istnieniu Sooyun, ale mieliśmy nadzieję, że pokochają ich bardziej niż Wonshika. Niestety coś wewnątrz nas podpowiadało nam, iż są to tylko naiwne marzenia, które nigdy nie będą miały odwzorowania w rzeczywistości.

– Soo? – Dobiegł nas spokojny głos Olivera. – Wszystko w porządku? Milczycie już dłuższy czas.

Skinęliśmy głową.

Właśnie staliśmy na stacji kolejowej i czekaliśmy na pociąg do Daegu. Szybką koleją mieliśmy jechać godzinę i czterdzieści pięć minut na stację Dongdaegu, a stamtąd już niewiele dzieliło nas od rodzinnego domu. Czuliśmy, jak w gardle staje nam gula, której nie potrafiliśmy przełknąć. Na szczęście wciąż mieliśmy przy swoim boku Olivera. Sami nie wiedzieliśmy, co byśmy zrobili, gdyby go nie było. Na pewno nie znaleźlibyśmy w sobie odwagi, by przeć naprzód, i ostatecznie żałowalibyśmy, iż po raz kolejny uciekliśmy przed własną rodziną.

Przez stres i niepewność nawet nie potrafiliśmy się cieszyć tym, że z powrotem jesteśmy w Korei. Oliver wydawał się szczerze zafascynowanym wszystkim, co go otaczało. Inni ludzie również wydawali się nim zafascynowani, w końcu był bardzo przystojny, a wzrostem odznaczał się od tłumu. Na szczęście nieprzerwanie trzymał naszą dłoń, w drugiej ściskał rączkę od swojej walizki, i nie wątpił w to, że prowadzimy go w dobre miejsce.

LOTUS BLOSSOMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz