Rozdział 36

227 7 3
                                    

Pov. Vanessa

Maj otworzył przed nami nowe drzwi. Dla naszej dwójki rozpoczął się kolejny rozdział, w którym oficjalnie potwierdziło się, że będziemy mieć syna. Nie muszę oczywiście wspominać o tym, jak bardzo z tego faktu ucieszył się Michał. Ja również, mimo że w głębi serca wcześniej bardziej oczekiwałam córki.
Życie potrafiło zaskakiwać.

Ten miesiąc był równie mocno wyczekiwany przez chłopaków z gombao, którzy stale nas odwiedzali, oczekując na nowe wieści w sprawie dziecka. I dziś było podobnie. Wpadli do nas z zaskoczenia, kiedy jeszcze spaliśmy. Nawet mnie to nie zdziwiło.
Wstałam pierwsza, na szybko ubierając wygodny komplet dresowy, by w końcu otworzyć im drzwi, w które bezustannie pukali. Lekko zirytowana zbiegłam schodami w dół, zakręcając się o barierkę.

- No już idę. Pali się? - spytałam z nutką irytacji, sięgając po klucze.

Gdy tylko uchyliłam drzwi, przywitała mnie szóstka oczu wpatrujących się we mnie.

- No, co? - zmarszczyłam brwi, ziewając jak opętana. - Wiecie, która jest godzina?

- Ta, siódma rano.

W drzwiach stała ich święta trójca, czyli Tadek, Szczepan i oczywiście Alex, który stał już się członkiem naszej rodziny i jego odwiedziny nie były czymś zaskakującym.

- Nareszcie kochana, jak się czujesz? - pierwszy doskoczył do mnie Zieliński, obejmując za szyję. - Stęskniliśmy się.

- Poza tym, że jest jakaś siódma rano i ledwo stoję na nogach, jest git. - oparłam się o jego ramię, gdy zrobiło mi się nagle słabo. - Gościu, widzimy się prawie codziennie.

- Ee taam. Zabierzesz mnie znów na przejażdżkę? - spytał, w sekundę zmieniając swój wzrok na ten charakterystyczny z kota w butach.

- Aleeex.- przechyliłam głowę w bok, unosząc kąciki ust. Nie ukrywam, ale to było wystarczająco przekonujące.

- Ty chyba oszalałeś stary. Nie ma mowy ona jest zmęczona, weź jej nie męcz!

- Cicho Szczepański, czego tego ryja tak drzesz z rana. Zaraz tu ludzi wybudzisz, zachowuj dyskrecję. - zganił go Tadek, biorąc mnie pod ramię. - O łał, promieniejesz stara.

- Weź Stanisławski, mnie nie załamuj. - parsknęłam nagle, wyobrażając sobie swój nie wyjściowy wygląd.

- Kiedy ja prawdę mówię. Ciąża ci służy.

- Dokładnie. Gdzie Matczak? - dopytywał Szczepan, rozglądając się wkoło.

- A jak myślisz, gdzie może być. - wyprzedził go Tadek, nim zdążyłam otworzyć usta.

- Nie ma kurwa spania. - ocknął się po chwili, wbiegając schodami na górę. - Ja mu zaraz dam.

Podczas gdy Krzysiek zniknął na górze, ja usiadłam z chłopakami w kuchni przy stole, uprzednio wstawiając wodę na herbatę.

- Chcecie coś zjeść? - spytałam, wstając na moment, by zajrzeć do lodówki. - Coś tam zawsze się znajdzie.

- Niee, my tu tylko na chwilę. Nawet nie odczujesz naszej obecności.

- A ja, to bym zjadł gofry. - odezwał się znikąd Alex, wpatrując się rozmarzony w sufit. - Serio.

Parsknęłam jednocześnie z nim w przeciwieństwie do Tadka, który jedynie przewrócił oczami.

Bombay Sapphire 💙💎Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz