Rozdział 11. Camila

17 4 2
                                    

Szliśmy spokojnym krokiem między ceglanymi budynkami.

Pokochałam Honeydale od pierwszych chwil, które przyszło mi tam spędzić. Miasteczko było niewielkie, pełne ściśniętych między sobą budynków i sklepów.

Miało swój urok, brukowane ulice były zawsze wypełnione ludźmi, porankami pachniało świeżo pieczonym chlebem, do tego znałam kawiarnię, gdzie można było kupić naprawdę tanią, ale pyszną kawę.

Czarne, wysokie latarnie, teraz zgaszone, poustawiane zostały w równych odstępach na krawężniku chodnika, po którym zmierzaliśmy. Przejście było na tyle wąskie, że nie starczało miejsca na naszą trójkę i zostałam z tyłu, wlokąc się za chłopakami. Po naszej wczorajszej małej sprzeczce panowała między nami dziwna atmosfera. Żadne z nas nie chciało już nic mówić o całej sytuacji, ale też każdy nie mógł przestać o niej myśleć, więc milczeliśmy, nie mogąc odegnać od siebie myśli i nie mogąc znaleźć innego tematu.

Ten dzień był wolny od zajęć, mimo to obudziłam się wczesnym rankiem i nie mogłam już potem zasnąć. Nawet Nash, który uwielbiał wysypiać się do popołudniowych godzin, kiedy tylko miał taką możliwość, też wstał zadziwiająco wcześnie. Callan nigdy nie spał długo, więc zanim Nash się obudził, zdążyliśmy wypić kawę i w ciszy spędzić pierwsze chwile poranka w opustoszałej kuchni. Nie rozmawialiśmy, ledwo na siebie patrzyliśmy, ale jednak wystarczyła mi sama jego obecność. Zawsze czułam przy nim spokój, którego w tamtym momencie bardzo potrzebowałam.

Było dużo przed dziesiątą, o której mieliśmy spotkać się z profesorem, ale żadne z nas nie chciało gnieść się w szkole, więc kierowaliśmy się w stronę kawiarni.

Znajdowała się dość niedaleko i była naszym drugim ulubionym miejscem zaraz po szkole do spędzania czasu. Kiedy tylko była taka okazja, wychodziliśmy ze szkoły, by choć na chwilę oderwać się od nużącej rutyny i udawaliśmy się właśnie tam.

Miejsce to było niesamowicie przytulne, pełne roślinności i ozdób. Wypełniał je zapach świeżo palonej kawy, w rogu stała kanapa z wieloma poduszkami, a na każdym stoliku zawsze znajdował się wazon ze świeżymi kwiatami. Do tego w kącie pomieszczenia stała szafa grająca i za parę drobniaków można było wybrać sobie piosenkę. Lista nie była oszałamiająca, ale było to całkiem fajne urozmaicenie. Podłoga została wyłożona ciemnym drewnem, a ściany pomalowane szarą farbą. Pracowały tam niezmiennie dwie kobiety, siostry, które odkąd pamiętałam, same prowadziły biznes. Były naprawdę miłe i czasem robiły nam kawę za darmo.

Nash przepuścił mnie w drzwiach i razem weszliśmy do lokalu. Usiedliśmy przy trzyosobowym stoliku.

Założyłam nogę na nogę i złożyłam ręce pod stołem. Milczenie się przeciągało i choćbym nie wiem, ile myślała, nie mogłam znaleźć żadnego tematu, by zagaić rozmowę.

Zamówiliśmy kawę i czekaliśmy.

Wymieniłam z Nashem spojrzenie, po czym przeniosłam wzrok na Callana, który na zmianę ożywiał i usychał kwiatka stojącego na środku stolika w wazonie.

- Więęęc... - zaczęłam, nie mogąc już tego znieść. - Ładna dziś pogoda, nie? Znaczy, trochę wieje, ale jest całkiem ciepło.

Nie dostałam odpowiedzi, oboje unikali mojego wzroku, Callan w dalszym ciągu wpatrzony w kwiatka, spojrzenie Nasha było natomiast nieobecne. Kopnęłam szatyna pod stolikiem.

- Ała! Za co to? - krzyknął, pocierając goleń.

- Wesprzyj mnie jakoś! - syknęłam.

- Pogoda jest beznadziejna. - Wskazał ręką za okno na burzowe chmury, z których już zaczęły skapywać pierwsze krople deszczu.

Skradziona krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz