Rozdział 25. Camila

7 2 0
                                    

Kiedy usłyszałam natarczywe pukanie do drzwi, moją pierwszą, jeszcze zaspaną myślą, było tylko, by ten dźwięk ustał. Kiedy jednak odgłos się nie skończył, ale nasilił, podniosłam się z łóżka zdenerwowana. I w tamtym momencie dotarło do mnie, że wszystko już się skończyło. Skończył się nieustanny strach o nasze życia, stres, że Lluks ma Księgę i że ją wykorzysta. Skończyły się nieprzespane noce pełne koszmarów i ciągłe zamartwianie.

Wreszcie wróciła upragniona, stara rutyna, szara, nudna, bez zwrotów akcji czy strachu o własne życie.

Wstałam z łóżka w momencie, w którym chłopaki otworzyli drzwi mojego pokoju i stanęli w progu.

- Hej - przywitał się Nash, po czym spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. - Wstałaś? Tak szybko? A gdzie nasze piętnastominutowe poranne wywlekanie cię z łóżka? To część tradycji.

Brunet przysiadł przy biurku, zaplatając nogi.

- Podmienili cię w nocy? To na pewno ty? - dodał Callan, ścieląc moje łóżko, w czasie kiedy ja ściągałam mundurek z wieszaka.

- Bardzo śmieszne - odparłam, oglądając się za siebie. - Po prostu tej nocy dobrze mi się spało.

Zawiesiłam ubranie na jednej ręce i ruszyłam w stronę łazienki.

- Widać. Wyglądasz olśniewająco - dorzucił Nash, zanim zniknęłam za drzwiami. Uśmiechnęłam się do niego.

- A ty masz za to wielką plamę na marynarce - powiedziałam. Zobaczyłam jeszcze, jak chłopak przeklina pod nosem, trąc bezcelowo ciemną plamę.

Pierwszą lekcję mieliśmy z profesorem Bodenem. Mężczyzna jakby przez tą jedną noc odmłodniał o dziesięć lat. Zniknęły mu wory spod oczu, stał bardziej wyprostowany, a na ustach błąkał mu się drobny uśmiech.

Nawet się nie zająknął na nasze spóźnienie na lekcje, choć normalnie powinniśmy dostać parunastu minutowy wykład na ten temat.

- Chyba musimy częściej pomagać mu w takich rzeczach i ryzykować własne życie - szepnął Nash, układając swoje rzeczy na ławce. Pokręciłam głową.

Każdy z nas miał dobry humor.

Jednak gdzieś z tyłu głowy przez cały czas wracałam myślami do Noaha. Do chłopaka, który poświęcił własne życie, by nam pomóc.

Za każdym razem, kiedy go sobie przypominałam, czułam w sercu nieprzyjemne ukłucia. Nie tak to miało się dla niego skończyć. Mieliśmy wziąć go z nami do szkoły, dać schronienie i ciepłe uczucia, na jakie zasługiwał. W zamian za to stracił wszystko, na co tak ciężko pracował. Nie mogłam znieść myśli o jego mamie, która musiała o wszystkim się dowiedzieć. I czułam, jakby to była moja wina. To przez nas zginął, to my naraziliśmy jego życie. Mogłam zostawić go w spokoju, pozwolić mu nas śledzić. Może wtedy by przeżył. Może.

- Hej, Camila! - krzyknął mi do ucha Nash, na co skrzywiłam się lekko. - Jesteś z nami?

Siedzieliśmy na ławkach przed szkołą, choć dzień był mroźny. Trwała dłuższa przerwa, ale nie chcieliśmy siedzieć w szkole.

Poprawiłam nieco kurtkę.

- Jestem. Po prostu staram się ciebie ignorować.

- Pytałem się, czy masz ochotę przejść się do kawiarni.

- Jeśli to ty stawiasz kawę - wzruszyłam ramionami.

Myśli o Noahu trochę zepsuły mi humor. Chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że nic już nie możemy zrobić, nie mogłam zatrzymać uczucia, że mogliśmy zrobić dla niego więcej, bardziej się postarać, a może by przeżył.

Skradziona krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz