Rozdział 19. Mia

5 2 0
                                    

Przed nami rozciągał się płaski teren, który stopniowo piął się w górę i znikał za wysokimi skałami. Ścieżka, którą można było wejść w pasmo, była niewyraźnie zarysowana, ale pokazywała, że ktoś już tędy chodził. Jednak nie byłoby trudne zejść z niej i zgubić się, gdyby tylko ktoś nas tam gonił.

Grupa, która wyłoniła się z lasu, dopadła nas metry przed podejściem na szlak.

Stanęli przed nami, nie dając nam dojścia do ruszenia naprzód, torując nam przejście. Nie miałyśmy wyjścia, musiałyśmy się zatrzymać.

- Mia Hart. Poddaj się dobrowolnie i udaj się z nami - zaczął jeden z nich. Nie kojarzyłam go z Coldchill, ale sądząc po jego postawie, musiał być jakimś ważniejszym członkiem. Prężył pierś okrytą wieloma odznakami, siedząc dumnie na swoim koniu.

Odwróciłam się nerwowo, by spojrzeć, jak blisko jest grupa, która goniła nas od tyłu. I nagle, ku zdziwieniu nas wszystkich, moim, Riv i całej gromady, która stała przy nas, jeden z koni, który gnał w naszą stronę, nagle zawrócił i stanął, powstrzymując resztę przed dalszą jazdą.

Wszyscy stanęli jak wryci, nie wiedząc, co się dzieje. Usłyszeliśmy odległe krzyki zdziwienia i zdenerwowania.

To był Blake. Poznałabym go, nieważne, jak daleko by był. To on zatrzymał swoich ludzi przed dotarciem do nas. Moje serce zabiło mocniej, w kącikach oczu zalśniły łzy. Poczułam emocje, które tak usilnie od siebie odpychałam.

Dawał nam odrobinę czasu.

Tyle, miałam nadzieję, musiało wystarczyć.

Bo trudno by nam było poradzić sobie z ich piętnastką. Z piątką to co innego. Nawet jeśli nie byłyśmy wyszkolone, miałyśmy tę jedną, dużą przewagę. Coś, co oni za jak największą cenę chcieli usunąć z tego świata.

Nie musiałam nawet patrzeć na przyjaciółkę, ale i tak to zrobiłam. Uśmiechnęła się lekko do mnie i zaatakowała jako pierwsza.

Nigdy nie uczyła się walczyć, ale poradziła sobie doskonale z dwójką facetów, rzucając na nich kule ognia. Ja natomiast pierwszego obrzuciłam pociskami z kaktusów, spadł z konia, wrzeszcząc z bólu, z drugim natomiast poradziłam sobie inaczej. Stworzyłam pnącze, którym oplotłam jego kostkę i pociągnęłam je mocno, sprawiając, że mężczyzna z hukiem i jękiem upadł na ziemię.

Być może nie byli przygotowani na tak gwałtowny atak, ale bądź co bądź musieli być gotowi na jakąkolwiek walkę. Po to właśnie zostali pewnie wezwani jako wsparcie. Więc kiedy my zajmowałyśmy się czterema z nich, piąty miał wystarczającą ilość czasu, by przygotować broń.

Pokonał mnie dokładnie tym, co sama pomagałam im stworzyć.

Produkując czarne róże, przyczyniłam się do powstawania trucizny.

Była to płynna substancja, która miała na celu osłabienie mocy. Wykorzystywali do użycia jej niewielkie urządzenia, które rozpylało truciznę. Im więcej pyłu dostało się do płuc osoby z mocą, tym bardziej ta moc była osłabiona i tym dłużej ten efekt się trzymał.

Nie miałam pojęcia, że właśnie do tego wykorzystuje się czarne róże. Aż do samego końca. Efekt trucizny nie był stały, ale jeśli wciągnęłoby się do płuc wystarczającą ilość, można było na chwilę całkowicie stracić moc.

Nie produkowałabym ich, wiedząc, jakie miało to skutki.

Jednak wtedy było już za późno. Facet rozpylił truciznę, kiedy jeszcze walczyłyśmy z pozostałymi mężczyznami. Dotarło to do mnie, kiedy tylko poczułam słodko-gorzki smak na języku. Nie minęła nawet sekunda, kiedy zaczęło mnie palić gardło i przechodzić dalej.

Skradziona krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz