Rozdział 5. Camila

12 3 5
                                    

Profesor Boden był człowiekiem głównie niesamowicie cierpliwym.

Nieważne, co by się działo, on zawsze podchodził do tematu spokojnie, opanowany jak nikt inny i za każdym razem znajdował rozwiązanie naszych konfliktów.

Nauczał przedmiotów takich jak teoria magii oraz poszczególnych zajęć z wybranej mocy. Nie szkolił, jak powinno się jej używać w praktyce, ale nauczał teoretycznie i według mnie robił to najlepiej z całej kadry, jaka uczyła w szkole.

Był całkiem wysokim, pełnym zmarszczek facetem, starym, choć nikt dokładnie nie potrafił określić jego wieku. Miał szare, przerzedzone włosy, małe oczy schowane w głębi twarzy i cienkie usta. Kiedy chodził, robił to wolno i lekko się przy tym garbił. Posiadał dwie moce, roślin i wiatru, a każdą miał perfekcyjnie opanowaną.

I oprócz tego, że uczył normalnych przedmiotów, prowadził coś w rodzaju kółka pozalekcyjnego. Tylko dla wybranych uczniów.

Historia o tym, jak tam dołączyliśmy, nie była bardzo ciekawa.

Pewnego letniego dnia, kiedy znudziło nam się leżenie na kanapie w dusznej bawialni, w stołówkowej lodówce zabrakło lodów, a nie uśmiechało nam się iść w taki skwar do miasta, stwierdziliśmy, że dobrym pomysłem będzie zejście do piwnic. Było tam chłodniej, ale głównie udaliśmy się tam z braku lepszych zajęć. Uczniom zabronione było wchodzenie na tamte tereny, ale była przerwa letnia, szkoła praktycznie opustoszała, a nauczyciele przez większość czasu mieli gdzieś, co robimy, byle byśmy niczego nie podpalili lub nie byli zbyt głośno po ciszy nocnej.

Byliśmy wtedy w dziewiątej klasie, czyli mieliśmy po piętnaście lat. Żadne z nas nie miało domu, do którego chciałoby wrócić czy rodziny, którą mogłoby odwiedzić.

Także dni wolne spędzaliśmy razem.

Drzwi, które zapewne powinny być zamknięte, zostały lekko uchylone i aż biło od nich, że nie powinniśmy tam wchodzić, ale wystarczyło jedno spojrzenie Nasha, by do nas dotarło, że właśnie to zrobimy.

Próbowałam go powstrzymać, przemówić mu do tego upartego łba, że nie jest to najlepszy pomysł i lekko mówiąc, że będziemy mieli przesrane, jeśli ktoś się o tym dowie. On jednak uśmiechnął się do mnie swoim typowym uśmiechem mówiącym, że zrobi to, tak czy siak, nieważne, co powiem i możemy go albo zostawić i odejść, albo iść razem z nim.

Wymieniłam spojrzenie z Callanem, który stanowczo pokręcił głową, ale oboje dobrze wiedzieliśmy, że nie możemy go zostawić. Głównie dlatego, żeby nie zrobił sobie krzywdy, ale po części gdzieś w środku również byłam ciekawa, co skrywa pomieszczenie.

Nash bez zastanowienia popchnął ciężkie drzwi i nie oglądając się za siebie, przekroczył próg.

Pokój wypełniony był półkami. A na nich znajdowały się najróżniejsze rzeczy. Od przypraw, różnych tkanin, przez przeróżne jedzenie, po fiolki wypełnione płynami o nadzwyczajnych kolorach.

- Wow... - wyrwało mi się, kiedy przechadzaliśmy się między regałami. Wszystkiego było pełno, każda rzecz była dokładnie opisana starannym pismem czarnego atramentu. Kozie mleko, wilcza skóra, tymianek, jabłko, pszczeli pyłek, wrzos, owcza wełna. Zapewne o czymkolwiek bym nie pomyślała, to właśnie się tam znajdowało. Po kolei otwierałam zaciekawiona kolejne szafki, stawałam na palcach, by dojrzeć niedostępne dla mnie wzrokiem przedmioty, przeglądając zbiór rzeczy. Jak się potem okazało, były to składniki.

Przeszliśmy na środek pomieszczenia, gdzie znajdowało się podwyższenie, a na stelażu leżała otwarta książka. Miała czarne brzegi, pożółkłe kartki, litery starte, w paru miejscach tusz nieco się rozmazał lub zatarł.

Skradziona krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz