Rozdział 24. Mia

6 2 0
                                    

Obudziły mnie promienie słońca, łaskoczące po twarzy, które wpadały przez niedokładnie zasłonięte, pomarańczowe firanki. Przetarłam nadal zaspane oczy. Riv nie było już w swoim posłaniu, więc po paru chwilach bezczynnego leżenia podniosłam się z łóżka. Czułam się o wiele lepiej po zdrowej ilości snu. Tego bardzo mi było trzeba, zdobyłam energię na dalszą wędrówkę. Bo to jeszcze nie był koniec, którego tak bardzo pragnęłam. Teraz musiałyśmy przeprawić się jeszcze przez góry, by dotrzeć do szkoły. Jednak pomimo tej myśli uśmiechnęłam się z radością, wpuszczając do pokoju trochę świeżego powietrza. Udało mi się nie stracić Riv, więc już było dobrze.

Zaczęłam powoli odzyskiwać moc. Nie wiem jak, ale po prostu to czułam. Było tak, jakbym odzyskała koleją część siebie, wszystko z powrotem składało się w całość. Podeszłam do parapetu i wypróbowałam odzyskaną umiejętność na stojącym tam wysokim kwiatku w białej doniczce. Moc była słaba, ale wróciła. Zajęłam się leczeniem ran i zadrapań, których nie mogłam pozbyć się wcześniej.

Na zewnątrz się wypogodziło, tylko parę białych chmur zapełniało niebo. Widok na jezioro był jeszcze piękniejszy w dzień, nieruchoma tafla leżała pod górami i odbijała ich widok do góry nogami, turkusowe kolory błyszczały w świetle porannego słońca.

Przynajmniej miałam nadzieję, że był jeszcze poranek.

Skierowałam się do kuchni, skąd dobiegały głosy rozmowy.

- Ach, nareszcie wstałaś - powitała mnie Eestel. - W czajniku jest dopiero co zagotowana woda, zrób sobie kawę lub herbatę.

Chwyciłam za kubek, który leżał w rzędzie na półce przyczepionej do ściany i wsypałam do niego aromatyczną kawę. Zalałam ją, posłodziłam i dodałam mleka.

Przysiadłam przy stole koło Riv, która podsunęła mi pod nos talerz z tostem posmarowanym dżemem. Jedną ręką chwyciłam kanapkę, drugą zaczęłam uleczać jej rany.

- Jedz, jeśli jest zatrute, umrzemy razem - odparła.

Eestel spojrzała na nią groźnie.

- Pocieszające - odparłam, wgryzając się w chleb. - Więc jaki mamy na dzisiaj plan? - zapytałam z pełną buzią. Pytanie nie wymagało odpowiedzi, bo logicznym było, że musimy ruszyć dalej.

- Rozmawiałam trochę z Eestel i powiedziała mi, że po południu będzie tędy przejeżdżał wóz, który może nas zgarnąć - odpowiedziała Riv, upijając łyk mojej kawy.

Uniosłam brwi w zaskoczeniu.

- Tak. Stary przyjaciel, nazywa się Rick, odwiedza mnie czasami. Przewozi różne rzeczy z jednej strony gór na drugą, może was przy okazji wziąć.

Pokiwałam głową. Ucieszyłam się na myśl, że nie będę musiała już iść.

Eestel pożyczyła nam swoje stare ubrania, byśmy w końcu mogły przebrać się w coś świeżego. Ja dostałam od niej jasną sukienkę w kwiatki, Riv ubrała ciemne spodnie i brązową koszulę. Do południa pomagałyśmy jej w obowiązkach domowych, trochę posprzątałyśmy mieszkanie, wyplewiłyśmy ogródek i pozjadałyśmy winogrona i jabłka, które rosły w sadzie. Dzień mijał nam powoli, ale bardzo spokojnie i odkryłam, jak bardzo potrzebowałam takiego wyciszenia.

Do tamtego miejsca nie dolatywały żadne głośniejsze dźwięki, wszystko było ciche i nieruchome. Napawałam się tym wszystkim ile mogłam.

Tak, jak powiedziała Eestel, mężczyzna zajechał pod jej dom po południu, kiedy słońce świeciło jeszcze wysoko na niebie. Porozmawiali chwilę na osobności, najpewniej kobieta wyjaśniła mu, jaka jest sytuacja, a on zgodził się zabrać nas ze sobą.

Skradziona krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz