Rozdział 18. Mia

5 2 0
                                    

Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Tysiąc myśli krążyło mi po głowie, wszystkie tylko o nim. Nigdy nie udało mi się o nim do końca zapomnieć, a teraz nawet nie było o tym mowy. Nie, kiedy znów ponownie go zobaczyłam, spełnienie złych, okropnych marzeń, które żyły we mnie mimo mojej woli.

Chciałam go nienawidzić, tak bardzo tego pragnęłam. Ale nie mogłam. Nie, kiedy siedział naprzeciwko mnie. Kiedy patrzył spod długich rzęs wzrokiem, który znałam aż nazbyt dobrze.

- Wspaniale cię widzieć - mówił dalej, jakby nigdy nic, jakbym wcale go nie zdradziła, a on nie zdradził mnie. Jakby nie groził mi śmiercią. Jakby nie zniszczył całego mojego życia, zaraz po tym, jak myślałam, że je uratował.

- Wybrałaś się z przyjaciółką na wycieczkę?

Tak bardzo chciałam mu odpowiedzieć, cokolwiek, choćby wydać z siebie najmniejszy odgłos, ale nie mogłam. Nie byłam w stanie. Gardło zacisnęło mi się w ciężki, ciasny supeł.

Widząc w oczach moje starania, tylko jeszcze bardziej się uśmiechnął.

Za to go nienawidziłam.

- Powiedziałem ci, co ci grozi, jeśli się ode mnie odwrócisz. Od nas.

- Oszukałeś mnie. - Udało mi się powiedzieć. Dwa słowa były ledwie szeptem.

- Nieprawda.

- Nie powiedziałeś mi, do czego służą wam czarne róże. - Czułam, jak wzbiera we mnie złość. Wściekłość, którą pragnęłam poczuć, zamiast żalu i zawiedzenia.

Służyły do produkcji narkotyku, który osłabiał moc. Byłam tak głupia.

- Nigdy nie pytałaś. Dla ciebie ważna była kasa i możliwość zbuntowania się przeciwko mamusi i tatusiowi, od których dostawałaś wszystko.

Jego słowa bolały mnie bardziej, niż powinny. Były jak sztylet wbity w pierś, jakbym dostała od niego w twarz tysiąc razy.

- Kochałam cię kiedyś. - Nie dotarło do mnie, że wypowiedziałam te słowa. I od razu ich pożałowałam.

- Nie. Kochałaś to, jak się ze mną czułaś. Byłem dla ciebie odskocznią, zakazanym owocem. Nigdy nie kochałaś mnie.

Nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił. Kochałam całego jego. Kochałam jego pewność siebie, jakiej mi brakowało, kochałam to, jaki był dla mnie delikatny. Jak potrafił być miły, zapamiętać o mnie najmniejszą rzecz. Jasne, lubiłam ten dreszczyk emocji, ale nie to najbardziej. Lubiłam to, jakim był człowiekiem. Bo pod skorupą złego chłopaka pracującego dla paskudnej organizacji kryło się coś więcej. Coś, czego nie mógł udawać. Albo tylko tak właśnie starałam się sobie wmówić przez cały ten czas. Chciałam, żeby te myśli były prawdą.

Pokręciłam jednak tylko głową.

Zapadła cisza, w której chłopak obrócił wzrok w stronę okna i nagle jego spojrzenie złagodniało.

- Prosiłem cię, byś została. Nie posłuchałaś mnie. I teraz może stać ci się krzywda.

Próbowałam dosłyszeć w jego głosie tę nutkę sadyzmu i zadowolenia, ale nic takiego nie udało mi się usłyszeć. Miałam wrażenie, że kryje się tam współczucie. Choć mogło mi się jedynie wydawać. Bo właśnie to chciałam usłyszeć.

- Lluks jest wszędzie. Nie uciekniecie.

Spoglądnęłam na niego błagalnie.

- Jeszcze się spotkamy. - To były jego ostatnie słowa. Po nich jeszcze raz spojrzał na mnie, ale już nie dostrzegłam tej nienawiści.

Skradziona krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz