Rozdział 7. Mia

12 3 1
                                    

Kółka walizek stukały o betonowy chodnik, kiedy szybkim krokiem zmierzałyśmy w stronę peronu.

Nie mogłam przestać rozglądać się nerwowo. Co parę sekund obracałam głową, patrząc nieufnie na otaczającą nas garstkę ludzi, jakby każdy z nich mógł w pewnym momencie zrobić mi krzywdę. Nie potrafiłam się uspokoić.

Dzień po tym, kiedy Riv przyszła i powiedziała mi, że uciekamy, poszłyśmy normalnie do szkoły. Mamy już nie było, tylko tata krzątał się po domu spóźniony i zdenerwowany, więc kiedy rzuciłam, że wychodzę, nawet mi nie odpowiedział, choć wiedziałam, że usłyszał moje słowa. Przez myśl mi przeszło, że widzę go ostatni raz i, choć pewnie powinno, nawet nie zrobiło mi się przykro. Bolało, ale stłumiłam w sobie te emocje.

W szkole przesiedziałyśmy całe zdenerwowane, choć Riv na każdym kroku próbowała osłabić nam te uczucia. Planowałyśmy szczegóły, szepcząc i wzdrygając się na każdy głośniejszy dźwięk.

Wieczorem, kiedy pojawiłam się w domu, była tam akurat mama.

- Obiad jest w lodówce - poinformowała mnie, nawet nie podnosząc wzroku.

Ruszyłam na górę i podeszłam do szafy. Próbowałam zdjąć z niej walizkę, ale ta wypadła mi z rąk, wywołując całkiem donośny huk. Czekałam z mocno bijącym sercem, aż mama przyjdzie sprawdzić, co się stało, ale kiedy po paru minutach nie usłyszałam jej kroków, zaczęłam się pakować.

Parę godzin przed wschodem słońca Riv zapukała w moje okno. Wyjrzałam przez szybę, patrząc, jak przyjaciółka czeka na dole z plecakiem wypchanym rzeczami i gitarą zarzuconą na plecy.

Omiotłam po raz ostatni pokój, mój wzrok zatrzymał się na bukiecie. Zawahałam się. Wiedziałam dobrze, że to, co chcę zrobić, to bardzo zły pomysł, ale nie mogłam się powstrzymać. Podeszłam do kwiatów, wyciągając ten jeden czarny, nieuschnięty. Mimo tego ile miał tygodni, wciąż intensywnie pachniał mieszaniną słodyczy i dymu. Płatki miał jedwabiste, a intensywnie zielona łodyżka pokryta była kłującymi kolcami. Niewielkim nożykiem obcięłam łodygę, zostawiając samą główkę, którą wsunęłam do kieszeni kremowej bluzy.

Wzięłam świeżą, czerwoną różę z biurka, sprawiłam, żeby uschła, po czym wyrzuciłam ją do kosza, gdzie leżały też już inne, z poprzednich dni.

Po raz ostatni popatrzyłam na pomieszczenie. W ostatniej chwili chwyciłam zdjęcie rodzinne i złożywszy je na cztery, wsunęłam do kieszeni walizki. Iskra nadziei, że może kiedyś zatęsknię.

Nie zostawiłam żadnego wyjaśnienia, żadnego pożegnalnego listu. Jedyny ślad, jaki miał po mnie zostać, to bałagan na biurku i bukiet uschniętych róż.

Nawet nie było mi głupio.

Wyszłam oknem, robiąc to jak najciszej.

Riv podniosła się z ziemi, poprawiła plecak.

- Idziemy? - To było bardziej pytanie, wypowiedziane niepewnym głosem.

Tym razem jednak nie mogłam się wahać.

- Tak - odparłam stanowczo. Nie było czasu na dodatkowe przemyślenia. Sytuacja była paskudna, po obu naszych stronach. Nie mogłam znieść myśli, że Riv, ta Riv, którą znałam, buntownicza, grająca na gitarze, o nieustępliwym charakterze, ma poświęcić parę lat swojego życia, by przygotować się na bycie dobrą żoną.

Swojej przyszłości również nie widziałam w dobrym świetle, więc tym bardziej musiałam wyjechać. Chociaż ta decyzja była ryzykowna i wiedziałam, że jeśli ktoś by się o tym dowiedział, nie skończyłoby się to dla mnie dobrze. Byłam pewna, że zostanę skrzywdzona, ale przygotowałam się do tej myśli już dużo wcześniej. Ta ucieczka była ostatnią deską ratunku, jaka mi pozostała.

Skradziona krewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz