Rozdział 20: Delirium

749 35 6
                                    


Nie wróciliśmy do domu, który ja zdemolowałam - pojechaliśmy do jakiegoś innego apartamentu. Podobno to było lokum, w którym Aiden czasami pomieszkiwał gdy mnie nie było w jego życiu.

Ciekawe czy spał w nim z innymi dziewczynami? Bo lokum wyglądało jakby zostało stworzone właśnie w tym celu. Typowe nowojorskie mieszkanie do imprezowania.

Zamiast kuchni, aneks. Jedna sypialnia w najmroczniejszej części domu i salon. A to wszystko na Manhattanie - więc pewnie kosztowało niemałe pieniądze.

Zostałam wprowadzona przez Aidena i posadzona na kanapie. I jak nigdy pragnęłam jego bliskości.

Już wiedziałam, że jutro będę wszystkiego żałować, ale dzisiaj było dzisiaj, a ja byłam śpiąca i zmęczona i jeszcze podminowana. Emocje roztrzaskiwały mi się o głowę, a ja ledwie wiedziałam, która była która.

Nie chciałam cierpieć w samotności, więc złapałam jego rękę i ściągnęłam go do siebie. Wydawał mi się takim innym Aidenem - takim dobrym i kochanym. Siedział ze mną w szpitalu i się mną opiekował, a nie jak ten nieludzki potwór, z którym mieszkałam na codzień.

Liczyłam, że się na mnie zemści lub zarządzi jakiś odwet lub serie swoich ulubionych konsekwencji, ale nie. Ze spokojem przyjął wszystko i teraz głaskał mnie bo włosach jakbym była kotkiem. I mogłam się kręcić na salonowej kanapie ile chciałam, bo był przy mnie.

- Uratowałeś mnie - odparłam, łapiąc go rękami za jedno z jego uszu. - Dlaczego?

- Bo cię kocham.. - odpowiedział bardzo spokojnym głosem, dając mi się dotykać na wszystkie możliwe sposoby. Takiego go chciałam.

Ja już chyba miałam dość na jakiś czas negatywnych emocji. Zdecydowanie miałam ochotę na przeżycie czegoś innego - intensywnie dobrego.

- Nie przesadzasz z tym wierceniem? Jesteś po operacji i chyba nie powinnaś tak się ruszać - odparł Aiden, ale ja zamiast się go posłuchać tylko na niego wskoczyłam.

Ave - jutro będziesz tego żałować. Mózg jak zwykle dobrze gadał, ale to do mojego serca należała noc, a ono jak typowe głupie serce stwierdziło, że skoro mnie uratował i w ogóle to powinniśmy to uczcić. No i koniec końców uczciliśmy.

Następnego dnia obudziłam się w nieswoim łóżku. Otworzyłam oczy i zostałam przywitana przez nieznaną mi przestrzeń.

- Gdzie ja jestem? - przeciągnęłam się, a następnie wyskoczyłam z łóżka. Miałam na sobie koszulę Aidena. O cholera.

Zamknęłam oczy, przywołując wspomnienia zeszłej nocy i nie wyglądały one dla mnie zbyt korzystnie. Przespałam się z moim największym wrogiem. Mało tego sama chciałam stosunku, pomimo jego protestów. Możecie mnie oficjalnie potępić.

Ja siebie sama oficjalnie potępiam. 

Wróciłam wspomnieniami do jeszcze wcześniejszych momentów i momentalnie posmutniałam - chciałam go zabić, ale on powiedział mi, że nie mogę, bo zginą moi bliscy. Super.

A co było jeszcze wcześniej? Wzięłam tabletki na depresję. Kurwa, całe pięć. Przysięgam sobie, że kolejna taka akcja i sama poproszę Aidena o to, aby zamknął mnie w psychiatryku. Nie, jednak nie mogę - tam siedzi się w zamknięciu, z moją klaustrofobią pokój bez okien może okazać się nienajlepszym pomysłem.

- Wstałaś już? - Aiden był bez koszulki i całkiem zadowolony. - Dobrze, zrobiłem ci śniadanie.

No spoko ja też bym była, gdyby moja kobieta nie chciała się ze mną kochać od jakiegoś czasu, a następnego dnia sama wskoczyła mi do łóżka. No i teraz trzeba było to wszystko jakoś ładnie odkręcić.

Podeszłam do wyspy kuchennej i usiadłam przy blacie, na wysokim stołku. Dostałam na śniadanie sok z jarmużu. Super.

- Pij, pij. Przez najbliższe dni masz płynną dietę. - odparł Aiden, a potem się do mnie uśmiechnął - zostaniemy tu tydzień. Kupię ci nowe ubrania, żebyś miała w czym chodzić...

- Przestań Aiden. To był błąd. - wytrąciłam go z jego dobrego humoru. Doskonale wiedział o co mi chodziło. I może było to z mojej strony okrutne, ale musiałam dać mu znać na czym stoimy - nie jest między nami dobrze, ja nadal...

Westchnął głęboko, ale podał mi oprócz soku z jarmużu, jeszcze zupę, którą dla mnie zrobił. Wstał z samego rana, aby ją dla mnie przygotować, a ja dawałam mu kosza.

Dobra, miałam powody, aby dać mu setki takich koszy, ale i tak czułam się podle. On mnie uratował i w ogóle, a ja chciałam go zabić.

Niby wiedziałam, że dobrze robię, ale czułam się jak ostatni złoczyńca.

- I tak zostaniemy tu i musimy kupić ubrania. Zdemolowałaś mi salon, więc jest tam ekipa sprzątająca. - powiedział, nie przestając się uśmiechać.

Ale niestety ja muszę go odrzucić. I chociaż nie mogę go zabić, to byłoby głupie z mojej strony, aby robić mu fałszywe nadzieje.

- Ale nie myśl, że coś się zmieniło. Wiesz, że wzięłam te tabletki przez ciebie - powiedziałam - dobrze, że miałeś chociaż odrobinę przyzwoitości, aby jechać ze mną do szpitala.

Zmarszczył brwi.

- O tabletkach porozmawiamy jak wydobrzejesz. O salonie i o próbie zabicia mnie również - wrócił na swoje dawne tory. - Dzisiaj jeszcze sobie odpocznij, ale jutro mamy galę do uczestniczenia. Nie muszę chyba mówić, że w twoim stanie masz absolutny zakaz spożywania alkoholu?

Dobrze Aiden bądź dla mnie chujem, wtedy przynajmniej wiem, że robię dobrze. Nie mieszaj mi w głowie, proszę nie mieszaj mi w głowie. Nie możesz być dobry. Nie możesz.

- Powinniśmy porozmawiać też o czymś innym. - zaczęłam, przybierając bojową pozę.

- O czym?

- o twoim żałosnym szantażu. Jak mogłeś chcieć zabić moich rodziców? Przecież to było tak bardzo okrutne i nieludzkie, że to głowa mała.

- Powiedziałem ci już, że nie chcę słyszeć o tym co wymyślasz na mój temat. Zawsze robię za mało.

- Nie Aiden, zawsze robisz za dużo. - powiedziałam, mając nadzieje, że zrozumie aluzje - i co my będziemy tu robić?

- Planowałem spędzić z tobą trochę czasu, ale w obecnej sytuacji, chyba pójdę sobie na dziwki. - zmierzył mnie wkurwionym spojrzeniem. - No chyba, że jaśnie pani jednak stwierdzi, że jestem dla niej wystarczająco dobry.

- Nie, możesz iść - machnęłam ręką. Chociaż to było głupie, aby iść na dziwki o dziesiątej rano.

- Tak? Ale wiesz, że ty nigdzie nie możesz iść? Na twoim miejscu przemyślałbym to czy chcesz, abym wyszedł.

- Mogę obejrzeć telewizję.

- Naprawdę nie chciałbym wychodzić - oparł się o wyspę, stając koło mnie - nawet jeżeli masz mnie za ostatniego złamasa, to wolałbym dopilnować, aby nic ci się nie stało. Jesteś moją kobietą.

Nie. Nie. Nie

Obiecałam przecież sobie, że jeżeli jeszcze raz weźmie mnie siłą to koniec miłości. Musiałam być konsekwentna.

- Daj mi pilota i sobie stąd idź - odburknęłam - to wszystko stało się przez ciebie wiesz? Nie musiałabym brać żadnych tabletek gdyby nie ty i twoje głupie zachowania. Jeżeli mnie uratowałeś to tylko dlatego, że wcześniej mnie prawie zabiłeś.

Powiedziałam z ciężkim sercem, chociaż wiedziałam, że mam rację.

-  Będziesz cierpiała na własne życzenie - odparł Aiden głosem, który trudno było mi sklasyfikować. Usłyszałam trochę smutku i trochę groźby. - zobaczysz.

Włożył na siebie jakieś jeansy i bluzę, w której nomen omen wyglądał przedprzystojnie i sobie poszedł.


Psychopata (Gaslighter) [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz