20. Rozejm

6.7K 142 63
                                    

Adeline's POV

Tej słonecznej środy nie przekroczyłam progu szkoły. Będę miała przesrane, gdy tylko Kennedy wróci z pracy, ale na razie się tym nie przejmuję, bo mam ważniejsze sprawy na głowie. A mianowicie staram się zmienić swój image lub bardziej wrócić do starego, choć nie bardzo wiem, jaki był, bo się pogubiłam.

Od zawsze byłam zagubioną Adeline, bo próbowałam zadowolić rodzinę, ale ostatnio się to pogłębiło. Grzeszę ponad skale, choć za dzieciaka przysięgałam sobie, że będę aniołem. To zabawne, ale tak już jest. Sieje zniszczenie w swoim wnętrzu, bo wiem, że nie czeka mnie nic dobrego. Nie widzę przyszłości, choć chciałabym do niej uciec, aby nie zmagać się z matką. Mogę udawać, że mnie to nie rusza, ale rzeczywistość jest inna, co mnie cholernie dołuje.

Z letargu wyrwał mnie dzwoniący telefon, gdy szłam ciamajdowatym krokiem w stronę sklepu. Z rezerwą wyjęłam komórkę ze swoich beżowych zwiewnych spodni, obawiając się, że dzwoni do mnie matka. Fartownie złożyło się, że to nie ona, lecz moja babcia. Zmarszczyłam lekko czoło. Mary dzwoni do mnie tylko wtedy, kiedy coś się dzieje. Zestresowałam się, ale szybko odebrałam telefon, mając nadzieję, że nic złego w jej życiu nie miało miejsca.

- Halo? - ledwo usłyszałam głos. - Halo, wnusiu? Słyszysz mnie? - zapytała chrapliwie.

- Hej, babciu, tak słyszę. - odpowiedziałam prędko, uśmiechając się pod nosem. - Coś się stało?

Babcia Mary odkąd pamiętam, jest dość skomplikowaną osobą z dziwnym i często niezrozumiałym poczuciem humoru. Żarty starszej kobiety potrafią wywołać u innych zażenowanie, zakłopotanie i śmiech, ale to właśnie jej znak rozpoznawczy. No i z pewnością obrażalstwo, bo siwowłosa staruszka obraża się z błahych powodów. Potrafi nie odzywać się kilka dni do mojego dziadka, gdy ten palnie równie głupim żartem co ona. Ale trzeba zaznaczyć, że Mary zawsze wyciąga rękę na zgodę pierwszą, choć nie czuje się winna nawet w najmniejszym stopniu.

Ani trochę mój ojciec nie jest do niej podobny, a mają taką sama krew.

- Właściwie to tak. Stało się coś. - moje serce subtelnie przyspieszyło rytm, przez niepokój jaki zaczęłam czuć. - Dzisiaj wraz z dziadkiem dowiedziałam się, co ci twoi rąbnięci rodzicie, wyczyniają! - uniosła się, a ja ściągnęłam brwi.

- Co zrobili?

- Jak to co? Poddali się kwarantannie i nic nam nie powiedzieli. - westchnęła. - Wiesz, że od zawsze nie przepadałam za twoją mamą, ale tak nie może być.

- Trochę dziwne, że wam nie powiedzieli, ale może bali się twojego wybuchu babciu. - zaśmiałam się mizernie, bo samo wspomnienie o separacji psuło mi humor.

- I tak go dostaną, gdy tylko przyjedziemy na święto dziękczynienia. - wymamrotała pod nosem.

Właśnie... Pieprzone święto dziękczynienia.

Owe święto głównie spędza się z rodziną i delektuje indykiem wcześniej zrobionym przez któregoś z domowników. U mnie zawsze dania przygotowywała Kennedy, a ja niekiedy jej pomagałam, bo chciałam, aby miała ze mnie jakiś pożytek. Czy go miała? Niekoniecznie, bo gdy zabierałam się za ciasto dyniowe, to cała kuchnia była ujebana i dostałam ostry ochrzan, przez który później miałam zły humor. Ale istotną rzeczą w tym święcie jest to, że go nienawidzę. Nienawidzę go odkąd przyjaciele moich rodziców i Kiara się wyprowadziła, bo zawsze ten czas spędzaliśmy razem przy wielkim stole, a później na kanapie oglądając filmy. Teraz ten dzień stracił swój urok.

- Ale kochanie to nie jest teraz ważne. Powiedz mi lepiej... Jak się z tym czujesz?

Zagryzłam wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią.

Devoted to hope [ W TRAKCIE KOREKTY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz