30. Życie jest sztuką wyboru

7.1K 196 77
                                    

Adeline's POV

Zbiegiem okoliczności dla mnie było odwołanie lekcji matematyki, ale nie dzisiejsze spotkanie w sklepie Evansa. Bóg mnie kochał. Ofiarował mi prezent, bym mogła dowiedzieć się, dlaczego wczorajszego wieczora mnie zignorował. I w sumie również aktualnie, bo gdy tylko weszłam do sklepu z zamiarem kupienia energetyka, moje oczy zarejestrowały zielonookiego. On mnie także zobaczył, ale nie ośmielił się nawet na przywitanie. Asher po prostu się odwrócił i wrócił do szukania produktów, które chciał kupić.

Złość buzowała we mnie od środka. Jak głupia psychopatka wpatrywałam się w szerokie plecy bruneta sięgającego po wodę, nie wiedząc co począć. Chciałabym się na niego wydrzeć, ale to by było nieadekwatne do naszej sytuacji zachowanie. Nie byłam mu bliska, aby reagować w taki sposób. Ja byłam po prostu kimś... A bardziej zwykłą siostrą jego byłej dziewczyny.

Boże Święty, litości!

- Nie wiem, kurwa, zrobiłam ci coś? - uniosłam ton głosu, aby mnie usłyszał. - Dlaczego mnie ignorujesz? - chłopak po usłyszeniu moich pytań odwrócił się w moją stronę z beznamiętnym wyrazem twarzy i mineralną wodą w prawej dłoni.

Ubrany był tak jak zwykle: czarna bluza nike i spodnie dresowe. Jego włosy były potargane przypuszczalnie przez wiatr, który panował na dworze, a twarz jak wcześniej wspominałam obojętna. Jednak dopiero teraz zauważyłam zmęczenie. Miał wory pod oczami i niezauważalną na pierwszy rzut oka ranę na dolnej wardze. Ciekawe.

- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. - odpowiedział nużąco. - A teraz cześć, spieszę się. - ruszył z miejsca, po czym mnie wyminął. Prychnęłam na cały głos, nie zważając na to, że byłam w sklepie, w którym młoda kasjerka w nieprzyjemny sposób mi się przyglądała.

- Jaja sobie ze mnie robisz? - obruszyłam się, ale on nie zwrócił na to swojej uwagi. Położył wodę na ladę i uderzył do pracownicy o paczkę papierosów. Podeszłam bliżej, walcząc sama ze sobą, aby nie wybuchnąć. - Możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi? - zapytałam twardo, stojąc obok niego.

- O nic mi nie chodzi. - wzruszył ramionami, płacąc telefonem za swoje zakupy. - Nie mam teraz czasu na rozmowę, więc możesz spadać, Green. - zgarnął swoje nabytki i wyszedł z budynku, podczas gdy ja byłam zdezorientowana.

Czy on mi właśnie kazał spierdalać i nazwał mnie nazwiskiem, chociaż zawsze mówił do mnie po imieniu?

- Och, chyba jakieś kłopoty w raju, prawda? - natychmiast przeniosłam wzrok na kasjerkę, która wypowiedziała to pytanie z kpiną wyczuwalną w głosie.

- Nie Pani sprawa. - warknęłam, nie szczycąc się na kulturę, po czym pędem wyszłam z budynku, zapominając o napoju energetycznym, który miałam w planach kupić.

Fala przyjemnego powietrza uderzyła mnie w twarz, gdy tylko opuściłam sklep, ale nie miałam czasu poświęcać temu, chociażby sekundy. Musiałam dogonić Ashera.

Rozejrzałam się wokół, schodząc ze schodków i go zobaczyłam. Kroczył do swojego czarnego Porsche, które stało zaparkowane na parkingu. Biegiem rzuciłam się w tamtą stronę, mając nadzieję, że kondycja mnie nie zawiedzie i zdołam z nim wyjaśnić kilka rzeczy.

- Zaczekaj! - zawołałam, kiedy dosłownie był już przy samochodzie. - Możesz ze mną porozmawiać!? - wyciągał kluczyki od pojazdu z kieszeni, ignorując moje wrzaski. - Pieprzony idiota! - zawyłam, kiedy otworzył drzwiczki, by za moment wsiąść do środka.

Dzięki Bogu go dogoniłam, a w wyniku tego on odwrócił się w moją stronę.

- Powiedziałem, żebyś spadała. Czego nie rozumiesz?

Devoted to hope [ W TRAKCIE KOREKTY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz