Rozdział 6

337 10 0
                                    

Wściekła jak osa wróciłam tą samą drogą do białego domu przyjaciółki, kiedy słońce powoli zaczynało zachodzić, a lekki wiatr zerwał się nie wiadomo skąd.

Matko, co za baran.

Chociaż początkowe emocje już dawno opadły echo irytacji i złości nadal we mnie zostało i pochłaniało całkowicie.

Jak można być tak aroganckim? I żeby jeszcze posuwać się do tandetnych żartów o blondynkach? Poważnie?

Na podjeździe stało krzywo zaparkowane, czerwone audi, w którym jeszcze niedawno modliłam się o przeżycie. Samochód nie miał ani jednego zadrapania, a to oznaczało, że albo było prowadzone przez bardziej kompetentnego kierowcę, albo że Luke miał nadzwyczajnego fuksa i unikał wypadków drogowych.

Niezależnie, która opcja była tą prawdziwą cieszyłam się, że nie będę musiała spędzać ani chwili dłużej wyłącznie w swoim towarzystwie.

Złapałam dłonią za klamkę i wzięłam dwa pełne, uspokajające oddechy. Nie mogłam przecież przekroczyć progu i wparować do środka zła na cały świat. Dopiero po trzech, dłużących się w nieskończoność sekundach otworzyłam drzwi.

Nie zdążyłam nawet zdjąć obydwu butów, gdy zza roku wypadła najpierw zdyszana Fiona, a tuż za nią Luke. Wyglądali jakby przebiegli maraton, albo zbiegali na wyścigi ze stromych schodów.

-Musimy...- zaczęła, ale zadyszka uniemożliwiała jej dokończenie zdania. - Na górę. - powiedziała nieskładnie.

Luke jedynie przytaknął dziewczynie, a jego czarne spodenki w kolorowe kropki i palmy wyglądały komicznie.

Wolałam nie zadawać zbędnych pytań. Weszłam za tą podejrzaną dwójką na górę, i podążyłam za Fioną. Kiedy drzwi jej pokoju zatrzasnęły się za moimi plecami, dwie rozweselone pary oczy nie spuszczały ze mnie wzroku.

-Może powiecie mi w końcu o co chodzi? Wyglądacie jakby kosmici wylądowali na dachu waszego domu. - zaczęłam zniecierpliwiona.

Aktualnie marzyłam tylko o prysznicu i miękkim łóżku. Słońce wyssało ze mnie całą energię potrzebną do życia.

-Impreza. Jutro. Idziemy. - rzuciła Fiona jakby te trzy słowa były odpowiedzią na wszystkie moje pytania.

A wcale nie były.

Zacznijmy od słowa impreza, które odrzucało mnie od siebie niczym skarpety Luka, walające się w jego pokoju. Byłam tam tylko raz i to dosłownie na chwilę i przyrzekłam sobie, że już nigdy więcej nie postawię w tym pomieszczeniu stopy. Miałam wrażenie, że wyhodował tam inną cywilizację, albo nowy pierwiastek i to pewnie radioaktywny. Przez ubrania poukładane w stosach na podłodze nie było widać paneli, a cała brudna zastawa kuchenna ozdabiała jego biurko.

McKinley był absolutnie genialny, ale nic nie było w stanie zabić tego smrodu unoszącego się w powietrzu, chyba że jakieś służby specjalne. Nie jestem jednak pewna, czy nawet one nie poległyby w tym starciu.

-Jaka impreza?- zapytałam głośno.

W odpowiedzi zostałam uciszona co najmniej, jakbym wypowiadała jakieś zakazane, śmiercionośne zaklęcia, albo gorzej.

Patrzyłam na nich z niedowierzeniem wypisanym na twarzy.

-Ciszej! - powiedział oskarżycielsko Luke, spoglądając na zamknięte drzwi.

Czy oni bali się rodziców?

Uniosłam brwi w oczekiwaniu na jakieś wyjaśnienia.

-Lepiej nie mówmy na głos, że to impreza. - zaczęła Fiona spoglądając kątem oka na swojego kuzyna. - Uznajmy to raczej za... spotkanie towarzyskie w małym gronie. - dokończyła.

Dancing through the stormOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz