Rozdział 7

362 6 0
                                    

Musiałam zapamiętać dwie bardzo ważne kwestie.

Alkohol nie jest rozwiązaniem problemów i tylko je potęguje.

Zostawanie samej wśród tłumów nieznajomych ludzi i w obcym mieście nie jest najlepszym pomysłem na jaki można wpaść.

Wiatr rozwiewał moje potargane włosy, które już dawno wymknęły się spod kontroli i teraz żyły własnym życiem. Na ulicach było pusto do tego stopnia, że cisza jaka tu panowała była przerażająca. Ciemno, chłodno i mrocznie.

Impreza była zadziwiająco efektowna i odprężająca, a gdyby nie fakt, że ten cały Flynn ciągle plątał się w zasięgu mojego wzroku zapewne dalej bawiła bym się w najlepsze. Problem zaczął się wtedy, gdy skupiona na unikaniu bruneta całkowicie zapomniałam pilnować Fiony, która dosłownie zapadła się pod ziemię. Moje marne próby kontaktu skończyły się rozładowanym telefonem i stresem. Nie miałam pojęcia gdzie się podziała ta dziewczyna, ale miałam wrażenie, że jak tylko się znajdzie uduszę ją własnymi rękoma.

Przez chwilę chciałam zostać w tym przeklętym domu brązowowłosego i czekać licząc na to, że Fiona, albo Luke magicznie się zjawią, ale kiedy tłum dziewczyn zaczął pożerać wzrokiem tego nadętego dupka uznałam, że to pora na ewakuacje. Nie marzyło mi się wymiotować na widok obściskujących się par na kanapie, albo co gorsza oglądać jak wpychają sobie języki do gardeł.

Wychodząc z ogromnego domu wiedziałam jedno - miałam przechlapane.

Rozejrzałam się dookoła, ale żaden z bliźniaczo podobnych budynków nie wyglądał znajomo, a ja nie miałam pojęcia gdzie się znajduję i jak mam wrócić.

Stałam więc w jednym miejscu chwiejąc się lekko na nogach i jak ostatnia sierota liczyłam na jakiś cud.

Było jakoś po drugiej w nocy, a ja z każdą upływającą minutą traciłam wszelkie tlące się we mnie nadzieje.

-Chrzanić to. - wymruczałam sama do siebie ruszając z miejsca.

Rozejrzałam się to w lewo, to w prawo i chociaż żaden kierunek nie wydawał się być tym właściwym, to musiałam w końcu podjąć jakąś decyzję. Przecież miałam aż pięćdziesiąt procent możliwości na sukces, a to już coś. Bardzo prawdopodobne było wybranie właściwego kierunku więc z odrobiną szczęścia nikt mnie nie zamorduje, a ja za kilkadziesiąt minut zakopię się pod kołdrą w miękkim łóżku.

Nie zastanawiając się więc dłużej niż to było konieczne ruszyłam w lewą stronę.

Drzewa oddzielające poszczególne domy rzucały długie cienie, a światła latarni oświetlały ciągnącą się przede mną drogę. Chłodny wiatr chłostał moje odkryte ramiona, a ciało pokryła gęsia skóra.

Przeklęta sukienka, pomyślałam.

Szelest przerwał jednak moje narzekanie i sprawił, że serce zamarło mi na ułamek sekundy. Nasłuchiwałam w milczeniu przyśpieszając kroku, chociaż miałam wrażenie, że chodnik ucieka mi spod nóg. Świat co jakiś czas wirował, a ja musiałam być naprawdę skupiona, by iść prosto przed siebie.

Odpowiedzią na moje milczenie była głucha cisza.

-Matko jedyna ja mam jakieś omamy. - powiedziałam sama do siebie próbując się uspokoić.

Kot. To na pewno musiał być jakiś kot. Albo pies. Albo wiewiórka. To mogło być cokolwiek. Miałam tylko nadzieję, że miało futrzany ogon i było niegroźne.

Przyśpieszyłam kroku, kiedy dźwięk rozległ się ponownie.

Serce przyśpieszyło swoją pracę i zaczęło obijać się mocno o żebra. Łupało mi w piersi jakby miało zaraz z niej wyskoczyć. Adrenalina zaczęła krążyć w moich żyłach sprawiając, że alkohol przyćmiewający mój umysł chwilowo znikł. Rozejrzałam się czujnie na tyle, na ile było mnie stać jednak nikt nie znajdował się w zasięgu mojego wzroku.

Dancing through the stormOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz