56. Blaine

369 39 9
                                    

    Minęły dwa tygodnie od wyjazdu Olivii. Dom był pusty, cichy i dołowało mnie to. Przez pierwszy tydzień Vincent mnie nachodził wypytywał o to, co się wydarzyło na jej imprezie pożegnalnej. Skąd miałem to wiedzieć? Jak znalezłem go rano z gołą dupą na jej łóżku, a wokół walały się jego ciuchy i ta zurzyta guma to podejrzewałem, że mogła się wkurzyć o coś, co jej zrobił albo komuś innemu. Myla tego wieczoru chodziła wyjątkowo zadowolona z siebie, więc podejrzewałem, że mogła mieć z tym coś wspólnego. Nie chciałem się w to, jednak mieszać. To nie była moja sprawa i mój problem. Vince zjebał i musiał ponieść tego konsekwencje. Na bal poszedł sam, ale jego była szybko go odnalazła i leczyła jego serce swoją cipką. Plusem było to, że przestał mi jojczyć. Wyglądał, jednak tragicznie. Zupełnie jakby uszło z niego za dużo powietrza i nie był w stanie wziąć na tyle głębokiego oddechu, by przywrócić potrzebny tlen do płuc.

   Z kolei ja postanowiłem wziąć się w garść. Ona mi kazała zapomnieć i ruszyć dalej, ogarnąć się. Nie sądziłem, że uda mi się wyrzucić ją z głowy, ale chciałem chociaż nie być takim rozczarowaniem. Rzuciłem fajki. Zacząłem chodzić z powrotem na siłownię, przyłożyłem się do szkoły i treningów. Jak na razie lepiej spałem i zdecydowanie lepiej się czułem.

   Olivia zmieniła numer, nie zostawiła go mi, a Kenny był z nią solidarny, bo nie chciał go przekazać ani mi ani Vincentowi.

   Dni mijały powoli na tej samej rutynie. Wstawałem wcześnie, biegałem, prysznic, a potem szybkie śniadanie. Cały dzień w szkole, potem trening, a potem odrabianie prac domowych, kolacja, spacer i sen. Czułem się trochę jakbym utknął, ale jednocześnie mój organizm pracował lepiej niż kiedykolwiek.

   Nie chodziłem na imprezy. Zacząłem pomagać w schronisku, do którego chodziła Olivia. Docenili, że próbowałem ją zastąpić, a ja miałem czym zająć sobie soboty. Kochałem psy. Kiedyś miałem alergię, ale gdy Olivia zaczęła przyprowadzać szczeniaka sąsiadki zdałem sobie sprawę, że z wiekiem musiała mi minąć. Chciałem adoptować jednego ze starszych psów, ale Kenny się nie zgodził. Argumentował to tym, że niedługo miałem wyjechać na studia i to jemu spadnie na głowie opieka nad zwierzakiem. Tak, więc musiałem poczekać z adopcją, ale pomagałem jak mogłem.

   Do domu ukochanej sąsiadki wprowadziła się samotna kobieta z Golden Retrieverem o imieniu Bucky. Była naprawdę ładna i miła. Zdążyłem zauważyć, że tato przy niej był bardziej spięty i robił z siebie kretyna. Podobała mu się, ale nie wykonywał żadnego ruchu.

   I tak minął nam luty. Krótki miesiąc oparty na rutynie.

   Na początku marca Kenny poinformował mnie, że wyjeżdża na weekend do Peak Side odwiedzić Olivie i Nancy. Trochę mu zazdrościłem, bo nie byłem zaproszony.

   Od Kennetha wiedziałem, że dziewczyny mają się dobrze. Olivia na nowo zaprzyjaźniła się ze swoimi starymi sąsiadami, a oni mieli syna. Na tą myśl trochę cierpła mi skóra, ale nic nie mogłem zrobić.

Olivia

   Peak Side było jak powrót do dzieciństwa. Spędzałam dużo czasu z Damienem. Pomagał nam przy rozpakowywaniu pudeł, a w jeden z weekendów pojechał ze mną i Nancy na targ kupić kurczaki. Nancy chciała mieć zwierzęta na farmie.

   Babcia czuła się ostatnio lepiej. Wieczory spedzałyśmy na werandzie za domem pod grubymi kocami i przy lampie grzewczej, chociaż luty był wyjątkowo pogodny. Polubiły się i spędzały dużo czasu na pogawędkach. Miały ze sobą sporo wspólnego, obu zmarło jedyne dziecko między innymi.

   Liceum było mniejsze niż w Easton, ale większość osób kojarzyłam jeszcze z przedszkola i podstawówki. Nauczyciele byli pod wrażeniem moich stopni.

   Wszystko szło na prawdę pomyślnie, a mimo to wciąż czułam pustkę na myśl o Vincecie. Bolało mnie, gdy sobie to przypominałam. Gdy opowiedziałam Damienowi, co się wydarzyło w osiatni wieczór w Easton, był wściekły. Obiecał, że rozwali buźkę Toverowi, a ja poprosiłam, żeby tego nie robił. Chciałam o nim zapomnieć. Zdarzało mi się, jednak że podczas rozmowy z kimś, gdy wspomniał o czymś, co mi o nim przypominało albo gdy coś takiego zobaczyłam to zamyślałam się na moment. Damien mówił, że miałam wtedy nieobecny pusty wzrok, który go przerażał. Wieczorami płakałam, zwłaszcza przez pierwsze dwa tygodnie.

   Pod koniec lutego stało się coś, co zmieniło wszystko.

   Byłam z Damienem w kurniku. Pomagałam mu zbijać ogrodzenie, żeby kurczaki nie uciekły. Żartowaliśmy na temat nowej dumy Peak Się - wielkiego pomnika kolby kukurydzy. Żarty same ciągnęły się na usta. W pewnej chwili zrobiło mi się słabo i zobaczyłam czarne plamy przed oczami. Jakby pod wodą słyszałam, że Damien coś do mnie mówi, a potem zemdlałam. Ocknęłam się na tylnej kanapie jego furgonetki w drodze do szpitala. Prosiłam go, żeby zawrocily, że to nic poważnego. Zjadłam małe śniadanie i się po prostu przemęczałam. Nie posłuchał.

— Nic mi nie jest, Dam. Zrobiło mi się tylko troszkę słabo — tłumacze mu, rozmasowując tył głowy. Damien nie zdążył mnie złapać.

— Uwierzę w to, gdy powie to lekarz — oświadczył, prowadząc jedną ręką, a drugą wybierając numer w komórce. Po chwili się połączył. — Hej, zabrałem Liv do szpitala... Nie, ale zemdlała... Jasne. Wyjdę po was jak dotrzecie. Cześć.

   Spojrzałam na niego, wzdychając.

— Zadzwoniłeś do Nancy? — wyrzuciłam mu.

— Tak, Matthew jest u nich. Za chwilę je przywiezie do szpitala.

— Damien, zrobiłeś z tego zdecydowanie za duży problem.

   Pokręcił głową i uśmiechnął się półgębkiem.

— Daj się zbadać. O nic więcej nie proszę.

— Okej.

   Uległam i kilka minut później byliśmy już pod szpitalem. Damien zaparkował i pomógł mi wyjść z samochodu, na co ja przewróciłam oczami. Dramatyzował. Szpital był jasny, wypełniały go dźwięki kroków, otwierania i zamykania drzwi oraz pikania. Czuć było wyraźny zapach płynu do sterylizacji.

  Nie lubiłam szpitali, kojarzyły mi się ze śmiercią. Obraz mamy na szpitalnym łóżku wrył mi się w pamięć do tego stopnia, że od czasu jej śmierci unikałam lekarzy jak ognia. Była taka piękna, a jednocześnie taka wychudzona, blada i cała podłączona do przewodów. Pamiętam, jak pomyślałam wtedy, że to te rurki wysysają z niej życie. Obwiniałam szpital i te przewody za to, że dziś nie miałam mamy.

   Pielęgniarka na recepcji uśmiechnęła się do Damiena i z uśmiechem poprosiła nas, żebyśmy poczekali, a w między czasie uzupełnili informacje potrzebne do przyjęcia. Damien mnie posadził na krzesełku i przejął rolę pisania i wtedy zaczęło się wypytywanie.

— Alergie?

— Nie.

— Choroby wrodzone?

— Nie... — zawahałam się na myśl o mamie. Nie byłam chora na to samo. Na pewno nie.

— Liv? Zbadałaś się po śmierci mamy, prawda?

   Pokreciłam głową, a on zaklął pod nosem. Byłam nieodpowiedzialna i w tym momencie poczułam się naprawdę głupio.

   Wypełniliśmy resztę formularza, a po chwili ta sama pielęgniarka skierowała nas do sali na końcu korytarza. Poprosiła, żeby Damien zaczekał na korytarzu, a on powiedział, że naprowadzi babcie i Nancy. Pokiwałam głową, ale było mi źle z tym, że mnie zostawił.

   Pielęgniarka szczegółowo mnie wypytała, a po kilku badaniach pozwolili wejść moim gościom. Oznajmiłam im, że Damien niepotrzebnie zrobił problem, ale czułam ścisk w piersi na myśl, że u mojej mamy choroba zaczęła się od omdleń.

   Jednak to, co powiedziała pielęgniarka, gdy wróciła z wynikami badań sprawiało, że byłam kompletnie zaskoczona. Napisałam do Kennetha prośbę, żeby odwiedził nas w Peak Side i próbowałam sama przepracować wszystko w mojej głowie. To wydawało się być snem. Za miesiąc kończyłam osiemnaście lat, a w sierpniu na świat przyjdzie dziecko moje i Vincenta.

Miłość bez zobowiązań | ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz