Gdy otwieram oczy zdaję sobie sprawę z trzech rzeczy. Po pierwsze to nie jest mój pokój. Po drugie nie jestem tu sama. Po trzecie obok mnie leżał półnagi Vincent Tover, a jego porwana koszulka była na podłodze. Cholera. Przeczesuje palcami splątane włosy, starając się nie myśleć o tym, że szatyn wczoraj mnie pocałował. Mój pierwszy pocałunek był nic nieznaczący dla chłopaka, a to nie tak miało być.
Kiedy żyła jeszcze moja mama opowiadała o tym jak magiczny jest ten pierwszy raz. Jej był z moim tatą i pamiętam jak szeroko się uśmiechała, mówiąc, że już wtedy wiedziała, że będzie jej mężem. Już wtedy wiedziałam, że nie chcę całować się z byle kim, tak jak robiło to wiele dziewczyn w mojej starej szkole. Czekałam na uczucia, tak jak mama, by gdy nadejdzie ta chwila poczuć to, co ona.
Nie było mi to jednak dane, a to wszystko przez tego chłopaka. Może i był przystojny, ale czy to coś zmieniało? Nie chciałam z nim być i nie zamierzałam się tym chwalić tak jak robiła to Myla. Pragnęłam magii pocałunku z osobą, w której jest się bezgranicznie zakochanym, a ten chłopak odebrał mi to dla zabawy.
Spojrzałam jeszcze raz na Vince'a i poczułam jak jedna łza spływa mi po policzku. Może i nie był, aż takim dupkiem jak Blaine, a wyrządził mi o wiele większą krzywdę.
Starając się uspokoić, schodzę z łóżka, nie patrząc już na szatyna ani tym bardziej jego głupie mięśnie. Zabieram mój telefon, który leży tuż przy głowie chłopaka i podchodzę do drzwi, które nie są już zamknięte. Zastanawiam się kto je otworzył i nas nie zbudził? Gdyby Blaine odblokował drzwi z pewnością bym nie spała, bo fala krzyków i niemiłych słów, by mi nie pozwoliła. Może zrobił to Tyler? On chyba też jednak coś by powiedział...
Drzwi były minimalnie uchylone, tak że prawie nie było tego widać, ale mogłam wyjść, bo nie były zamknięte.
Z radością wyszłam z tego domu, szykując się na długi spacer, ale nie miałam dzisiaj większych planów, oprócz pójścia do kościoła, więc nie spieszyło mi się.
Żeby nie było. Nie wierzyłam w Boga i te wszystkie sprawy, gdyby istniał to nie pozwoliłby mojej mamie zachorować, a tacie umrzeć. Miałabym ich oboje, a jednak odeszli, a teraz i z moją babcią było gorzej. Czemu ktoś kto może wszystko zmuszałby nas do takiego cierpienia?
Jednak ważniejsze od moich przekonań było słowo dane mamie, a ona wierzyła całą sobą. Przyjmowała cały ból jaki powodował nowotwór i dziękowała Bogu za siłę. Modliła się za tatę, za mnie i za babcię, nigdy o nic dla siebie nie prosiła, a gdy zbliżał się jej koniec zapytała o coś mnie. Nie mogłam jej wtedy odmówić. Chciałam, żebym mama odeszła szczęśliwa, więc zgodziłam się, że dam wierze szansę, że spróbuję zrozumieć. Obiecałam modlić się za nas wszystkich, przynajmniej raz w miesiącu.
— Gdzie idziesz, ślicznotko? — słyszę dobrze znany mi już głos i mam ochotę zapaść się pod ziemię.
— Do domu — odpowiadam cicho, powoli się do niego odwracając i zauważając kogoś jeszcze.
— Przecież ty nie masz domu, ofiaro — dopowiada Myla, która przestała być sztucznie miła. Czyżby to ona otworzyła te drzwi?
— Nie mów tak do mojej królewny — gani ją Gabe, a ja mam ochotę zniknąć. Można mieć większego pecha? Najpierw Vince całuje mnie wbrew mojej woli, a potem napada na mnie niewyżyty futbolista i zrozpaczona jędza.
Biorę głęboki wdech i odwracam się od nich, idąc w swoją stronę. To była prawda. Nie miałam domu. Ten w którym mieszkałam należał do Kennetha i jego syna, a ja mieszkałam tam dzięki dobremu sercu pana Standera.
— Podwiozę cię! — krzyczy Gabe.
— Wolę się przejść — odpowiadam, nie odwracając się w jego stronę. Nie po to schowałam się przed nim w tym nieszczęsnym pokoju, żeby teraz z nim jechać.
Szłam o wiele szybciej niż zawsze i do domu Standerów, muszę się przyzwyczaić tak o nim mówić, doszłam z wielką zadyszką. Teraz prysznic, śniadanie i kolejna przebierzka z Sammy'm. Aktywny poranek o niczym innym nie marzyłam.
Gdy w końcu zaczęłam szykować się do kościoła nie za bardzo wiedziałam, co na siebie nałożyć. Do takich miejsc trzeba ubierać się elegancko, a ja nigdy nie przepadałam za spódnicami i sukienkami. W Easton było wciąż dość ciepło, a ja mogłam nałożyć spodnie i się prażyć albo się przemóc i ubrać jedyną sukienkę jaką miałam. Przez moment się waham, ale myśl, że mama by tego chciała powoduje, że biorę w rękę bordowy materiał.
Odkąd zamieszkałam ze Standerami nie byłam jeszcze w małym kościółku na obrzeżach Easton. Było to nie w porządku w stosunku do mamy, ale nie mogłam znaleźć w sobie motywacji, żeby tam pójść. Teraz jednak musiałam. Tylko mama zrozumie jak źle się czułam z pocałunkiem Vince'a.
Gdy wchodzę do małego ceglanego kościoła jest już w połowie zapełniony osobami różnej płci, wieku czy nawet koloru skóry. Usiadłam w trzeciej ławce i starałam się nie rzucać w oczy, co chyba nie szło mi za dobrze, bo kilka kobiet patrzyło na mnie jakoś dziwnie. Sukienka była za krótka? A może za dużo odkrywała? Mama by wiedziała.
Gdy wchodzi chór mnie zatyka. Wśród dwudziestu siedmiu osób widzę brązową czuprynę, ostro zarysowaną szczękę i te ciemne oczy, które po chwili mnie odnajdują, jakby czując że na niego patrzę. Wygląda na przerażonego tym, że go zobaczyłam, nawet odrobinę zbladł, co trudno zauważyć na jego śniadej cerze.
Czego się tak bał? Tego, że zobaczyłam go w białej koszuli i pod krawatem? Może myślał, że rozgadam wszystkim dookoła, że wielki Vince Tover wcale nie jest, aż tak niegrzeczny? W końcu jaki zły chłopiec śpiewa w kościelnym chórze?
CZYTASZ
Miłość bez zobowiązań | ZAKOŃCZONE
Teen FictionDwóch futbolistów i jeden problem. Wredny przybrany brat kapitan drużyny, a może jego przyjaciel? Życie Olivii nie było usłane różami. Najpierw ślub mamy i wyprowadzka na drugi koniec kraju, tylko po to, żeby wrócić tam, gdy życie zadało kolejny c...