10. Olivia

2.8K 196 12
                                    

— Theo James czy Ryan Gosling? — zapytała Sam, oblizując usta, ubrudzone lukrem z pączków, które jadłyśmy w małej kawiarence. 

— Zdecydowanie Gosling — powiedziałam, biorąc łyka gorącej, czarnej kawy. 

    Dziś dzień był o wiele chłodniejszy i w końcu dało się odczuć listopad, a co za tym szło mogłam włożyć ciepłe ubrania. Gruby sweterek, który tak uwielbiałam i puchate leginsy, które były wygodne i praktyczne, a także odpędzały wzrok Gabe'a od mojego biustu. 

— Tak chcesz grać. Gosling czy Casas? 

— Casas. 

    Bawiłyśmy się w to cały dzień i Sam była przekonana, że w końcu dojdziemy do porozumienia, bo na razie byłyśmy pewne, że mamy kompletnie inny gust do facetów. Nie było to takie złe, bo zapewniało swoistą nietykalność, jednak mnie na poważnie nie chciałby żaden facet, więc i to nie miało znaczenia. 

— Grasz ostro, ale skoro tak... Blaine odpada, więc... Gabe czy Vince? — Uniosła brew, nakręcając na długi palec kosmyk włosów. 

     Czułam jak moja twarz spąsowiała i wiedziałam, że jedynym wyjściem będzie próba ucieczki przed oceniającym spojrzeniem Sam. Schyliłam się, szukając niby czegoś w małej torebce, a rozpuszczone włosy zakryły moją twarz. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłam tak po prostu odpowiedzieć i kompletnie nie rozumiałam tej trudności. Gabe był niższy i szerszy w barkach, a jego czarne włosy i piwne oczy nadawały mu niegrzecznego wyglądu głupiego sportowca, co niewiele mijało się z prawdą, bo mimo że jego rodzice byli bogaci to on sam nie grzeszył inteligencją. Vince był inny. Miał szczuplejszą sylwetkę i kilka cali więcej, a jego oczy były bardziej czekoladowe niż piwne. Brązowe włosy miał dłuższe niż Gabe, który ścinał swoje prawie na zero. Obaj mogli uchodzić za atrakcyjnych, jednak ta dwójka zdążyła mi już zbytnio nadepnąć na odcisk, bym mogła zawodzić nad swoim smutnym losem, bo żaden mnie nie zechce. 

— Milczenie nie pomaga, Olivia. — Zaśmiała się Sam, a ja niechętnie podniosłam wzrok napotykając jej zielonookie spojrzenie, które rzucało mi wyzwanie. 

— Gabe — odezwałam się, a ona sapnęła nie zadowolona. 

— Miałam nadzieję, że chociaż tutaj się ze mną zgodzisz... — burknęła. — Vince to mega ciacho. W piątej klasie postawiłam ołtarzyk z jego zdjęciem w moim pokoju, mając nadzieję, że dzięki temu zaprosi mnie na tańce. Poza tym Gabe jest okropny. Myśli, że zrekompensuje sobie brak pozytywnych cech dobrym wyglądem i pieniędzmi ojca. 

— No cóż — powiedziałam, starając się nie dać po sobie poznać, że to nie prawda.

      Mimo tego co mi zrobił to bardziej podobał mi się Vince niż Gabriel, który w całym zainteresowaniu mną nie wydawał się być szczery. Otwarcie podrywał mnie, gdy tylko nadarzała się ku temu okazja, ale w płytki sposób. Nie starał się mnie poznać, dowiedzieć się, co lubię, by w ten sposób mnie przekabacić na swoją stronę. Nie rozumiałam dlaczego, ale nie potrafiłam przyznać się do tego przed Sam. Ona nie ukrywała, że kiedyś podkochiwała się w Toverze, a przecież był przyjacielem jej chłopaka. 

— Proszę powiedz, że żartowałaś. Gabe nie może jak zwykle dostać tego, co chce. — Patrzyłam na czarno żółtą kurtkę, którą miała na ramionach i odpłynęłam myślami zdecydowanie dalej niż powinnam.

     Wyobraziłam sobie siebie w takiej samej kurtce - czarnej z żółtymi rękawami i z napisem na plecach "Easton Tigers" oraz numerem. Miałabym rozpuszczone włosy, które zakrywałoby logo na piersi, a krótka spódniczka odsłaniałaby moje nogi. Będąc dziewczyną zawodnika musiałabym się ubierać odrobinę inaczej, bo takie bluzy nosiły tylko one w dzień meczu. Dziś odbywał się jeden w czasie, gdy ja pomagałam w schronisku. Sam jako kochana dziewczyna założyła bluzę Tylera i z buzią pomalowaną w barwy tygrysów dopingowała swojego mężczyznę. Teraz już ze zmytą farbą kończyła pączka. Dziwiłam się, że skoro był piątek po meczu i pewnie odbyć się miała jakaś impreza to Sam o niej nie wspomniała. 

— Nie twierdzę, że mi się podoba, mówię tylko, że wygląda lepiej niż Vince — powiedziałam głośno i wyraźnie, żeby nie miała wątpliwości, a potem wzięłam łyka kawy, dając jej znak, że to koniec dyskusji. Mina Sam na te słowa była jakaś dziwna. Może chciała jeszcze podyskutować na ten temat albo...

— Kto wygląda lepiej niż ja? — Usłyszałam za sobą ten głęboki głos i zakrztusiłam się kawą, kaszląc jak opętana, obróciłam się w jego stronę. Miał na sobie drużynową bluzę z numerem siedemnaście, rozpiętą i odsłaniającą dobrze umięśnioną pierś przykrytą białym, obcisłym podkoszulkiem.

— Czy ty mnie śledzisz? — zapytałam ochrypłym od kaszlania głosem, krzywiąc się na samą myśl. 

— Zawsze przychodzę na kawę do Mar&Shall po meczu, więc jak już to ty mnie stalkujesz, Olivio — odpowiedział z pewnym siebie uśmiechem przykładając do ust papierowy kubek, jak mniemam z kawą. 

— Przyszłyśmy tu bez zamiaru spotkania ciebie, więc sobie nie pochlebiaj — odezwałam się, dziwiąc samą siebie. 

    Vince nie wyglądał jednak na urażonego moim słowami, wręcz przeciwnie. Stał z kubkiem w dłoni i uśmiechał się od ucha do ucha. Brązowe włosy, niechlujnie rozczochrane dodawały mu uroku, ale to przecież nie miało znaczenia. 

— Widzimy się u Liama, buntowniczko — rzucił jedynie i schował drugą dłoń do kieszeni bluzy, ruszając w stronę wyjścia z kawiarni. 

    Chwilę patrzyłam za nim, obserwując lokal. Kawiarnia była własnością małżeństwa - Marry i Shelldona, którzy zadbali o to, by wnętrze było przytulne. Drewniane stoły przykryte miękkimi obrusami w kolorze cappuccina i z dopasowanymi pod kolor zasłonami przy oknach, ukazujących ogródek i niewielką fontannę. Światło było przygaszone, nadając klimatyczny nastrój, tak samo jak małe świeczki, pływające w szklanym wazonie.  

— No w końcu — sapnęła Sam, a ja spojrzałam na nią oskarżycielsko. Ona na pewno wiedziała, że Vince tu przychodzi. — Wiedziałam, że musimy w czymś się zgadzać.

— O czym ty mówisz?

— Z tej waszej wymiany zdań wnioskuję, że pan Vincent Ciacho Tover, jednak kręci cię bardziej niż Gabe. 

— Żaden z nich mnie nie kręci, Sam. Koniec tematu.

— Zobaczymy u Liama. — Puściła do mnie oczko, a ja przewróciłam oczami. Z dnia na dzień coraz bardziej zaczynałam lubić Samanthę. Nie przypominała cheerleaderek i dało się z nią porozmawiać swobodnie, ale czasami irytowało mnie to, że chciała, żebym z kimś była. Nie przyjmowała do wiadomości moich tłumaczeń, że nie po to jestem w Easton, a Blaine nie dałby mi żyć. Nie wspominając o fakcie, że z pewnością byłam skreślona dla wszystkich facetów przez wzgląd na Standera, więc nawet jakbym chciała to nie miałam szans na romans w tym miasteczku.  

Miłość bez zobowiązań | ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz