57. Olivia

383 43 1
                                    

   Byłam w ciąży i byłam niepełnoletnia. Czułam się jak pośrodku nie śmiesznego żartu, a to było moje życie. Dziś wieczorem miał przyjechać Kenny, a za dwa tygodnie mijał mi pierwszy trymestr według lekarza. Byłam przerażona.

   Na szczęście Nancy i babcia nie były na mnie złe, przyjęły to z szokiem, ale i z delikatnym uśmiechem. Moja sąsiadka powiedziała, że to dar od losu, że stanęłam na jej drodze, a chwilę potem zaszłam w ciążę. Śmiała się, że to jej wnuczek od przeznaczenia, którego inaczej nigdy by nie miała, bo jej syn Mark umarł.

   Zastanawiałam się jak ja i maleństwo sobie poradzimy. Miałam w sobie małego człowieka tuż pod sercem za którego już za kilka miesięcy będę odpowiedzialna, a sama wciąż czułam się dzieckiem. Nie skończyłam szkoły, collegu, nie miałam pracy ani faceta. Bylam pewna, że nie takiej przyszłości chciała dla mnie mama.

   Drugą stroną tego wszystkiego był fakt, że wewnątrz mnie rosła najważniejsza osoba w moim życiu. Moje dziecko, moja najbliższa rodzina. Babcia wypytywała mnie kto jest ojcem, ale nie potrafiłam jej tego powiedzieć. Z kolei miałam wrażenie, że Nancy wie, mimo że nigdy nie mówiłam jej o zajściu na Hawajach ani tym, co zrobiliśmy w wieczór przed naszym wyjazdem. Damien oczywiście wiedział i tym bardziej chciał wyrządzić krzywdę Vincentowi.

   Nie rozumiałam tylko jak do tego doszło. Używaliśmy prezerwatyw. Słyszałam, że potrafią pęknąć albo że nie dają stu procentowej pewności, ale jakie było prawdopodobieństwo, że padnie na nas?

— Co masz zamiar powiedzieć Kennethowi? — powiedział Damien, zjawiając się obok mnie z parującą herbatą.

   Siedziałam w salonie w ich domu, bo jego mama zaprosiła mnie na obiad. Oczywiście wiedziała już, że jestem w ciąży. Wszyscy wiedzieli. W Peak Side informacja o nieletniej w ciąży roznosiła się szybciej niż ospa.

— Jeszcze nie wiem, Dam.

— A Jemu powiesz? — Odkąd dowiedział się, że jestem w ciąży nie wymawiał imienia Vincenta. Zupełnie jakby myślał, że tym sposobem on znikniez a ja doskonale wiedziałam, że to tak nie działa.

— Chyba powinnam? — Bardziej zapytałam niż odpowiedziałam, nie wiedziałam, co powinnam zrobić w takiej sytuacji.

   Damien spojrzał na mnie z mocą i pokręcił głową.

— On nie jest wart tego, żeby być w życiu twoim i Groszka. Nie po tym, co wam zrobił.

    Westchnęłam i opuściłam wzrok na łaciaty kubek z lekko wyszczerbionym uchem, z którego dobywał się zapach herbaty. Gdy mieszkałam w Peak Side obok Lowerboverów to był kubek, do którego wieczorami mama Damiena robiła mi gorącą czekoladę. On miał identyczny tylko w niebieskie łatki, mój był w czarne. Wszystko w tym domu budziło wspomnienia. Na tej samej kanapie urzadziliśmy z Damem konkurs pierdzenia pachą, przez co jego siostry padały ze śmiechu. W koncie salonu stała stara dębowa komoda, o którą uderzyłam się w czoło, gdy miałam pięć lat i sprawdzałam przez ramię czy mój przyjaciel dalej mnie goni podczas zabawny w berka.

   Sam fakt tego, że Damian czuł się kompletnie komfortowo z nazwaniem dziecka w moim brzuszku Groszkiem było oznaką tego, że tu byłam swoja. Byłam tutejsza i chciana. Mogłam czuć się sobą i nią być.

   Wieczorem siedziałam w swoim pokoju, którego okna wychodziły na podjazd i bok domu i zerkałam czy nie pojawiło się auto na podjeździe. Czułam w głębi ducha, że Kenny powinien wiedzieć o mojej ciąży. Był mężem mamy i zawsze o mnie dbał. Po śmierci mamy dalej opłacał leczenie babci, mimo że jego firma nie zarabiała niewiadomo jakich kokosów. Zasłużył na prawdę, ale nie byłam pewna czy będę w stanie mu ją wyjawić.

Gdy światła auta pojawiły się na podjeździe, siedziałam zestresowana na krawędzi mojej skrzyni przy łóżku. Słyszałam jak Nancy i babcia witają się z najstarszym Standerem i czułam jak szybko bije mi serce. Pociły mi się dłonie ze stresu. Obawiałam się trochę jak to przyjmie.

    Z korytarza dobiegał głosi Nancy, mówiący Kenny'mu, który pokój jest mój, a już chwilę potem rozległo się pukanie.

— Proszę.

    Gdy otworzył drzwi schowałam palce, na kolana i podniosłam na niego wzrok. Uśmiechał się ciepło, mimo widocznego zmęczenia na twarzy.

— Dobrze cię widzieć, Liv — odezwał się, a ze mnie uszło trochę stresu. Podeszłam i objęłam go za szyję, a on mnie do siebie przytulił.

— Jak minął lot? — zapytałam, starając się odciągnąć tą rozmowę.

   Podeszliśmy w stronę mojego łóżka. Ja usiadłam na nim, a Kenny na fotelu tuż obok.

— Byłoby lepiej, gdyby ogromny teksańczyk obok mnie nie zajmował większości mojego fotela — zaśmiał się.

— Musiało to być bardzo niewygodne.

    Jak początek tej rozmowy, pomyślałam.

— Widzę, że się stresujesz, Olivio. Chciałaś ze mną o czymś porozmawiać i jestem. O co chodzi?

    Przełknęłam ślinę, wiedząc że ma rację. Przeleciał taki kawał, dlatego że poprosiłam go o rozmowę, a teraz rozmawialiśmy o głupotach.

— Jestem w ciąży — wypaliłam, a on otworzył usta z wrażenia i go zamurowało.

    Patrzyłam przez chwilę jak przez jego twarz przemyka wyraz zrozumienia i zastanawiałam się, ci roi się w jego głowie. O czym myślał?

— Czy to dziecko Blaine'a? — zapytał, a mnie zatkało.

— Co? Nie! Skąd ci to przyszło do głowy, Kenny!

    Odetchnął z ulgą, a jego ramiona opadły, jakby zrzucił z nich ciężar.

— Kocha cię, odkąd się poznaliście. Obawiałem się, że może udało mu się przekonać cię do niego i miało by to sens, że poprosiłaś, żeby przyleciał taki kawał.

    Poleciłam głową z niedowierzaniem. Nie spałam z Blainem. To się nigdy nie wydarzy.

— To nie jest jego dziecko, Kenny.

— To dobrze. Ogarnął się trochę po twoim wyjeździe, ale zdecydowanie nie nadaje się teraz na ojca.

    Długo rozmawialiśmy. Kenny powiedział, że niezależnie od wszystkiego będzie mnie wspierał i uznał, że ten bobas to poniekąd i jego wnuk. Zabawne było to, jak to nienarodzone dziecko zdobywało rodzinę, pomimo że skazani byliśmy tylko na siebie. Cieszyłam się, że maleństwo i ja nie będziemy sami.

    Kenny powiedział też, że uważa, że ojciec dziecka powinien wiedzieć, że nim jest. Nie zdradziłam mu, że to Vincent. Podejrzewałam, że to wiedział, ale mnie nie oceniał. Rozmawialiśmy też o tamtym wieczorze, powiedziałam mu, że Vincent mnie zranił i nie chce mieć z nim kontaktu, ale poprosiłam, żeby przekazał mu list. Planowałam w nim napisać o ciąży, czułam, że facet na przeciwko mnie doskonale zdaje sobie z tego sprawę.

    Kenny spędził z nami weekend. W sobotę ojciec Damiena - Lenny, zrobił burgery, które zajadaliśmy wprost z ich grilla na ganku. Damien pomógł też Standerowi wsiąść na konia i zwiedziliśmy okolice naszych domów w Peak Side. Był zachwycony polami, lasem i jeziorem. Klimat tego miasteczka był niesamowity. Dokoła było oddzielone z trzech stron polami kukurydzy, a z ostatniej strony lasem. Miasteczko było zamknięte, wszyscy się znali i szanowali. Czuło się tutaj jak na zjeździe rodzinnym.

    Pomógł Nancy z ogrodzeniem stajni, którą sobie zażyczyła po tym jak kupiła piękną śniadą klacz. Młodą i zdrową, ale już ułożoną. Widziałam jak z jego twarzy znika stres i zmęczenie stopniowo z każdą chwilą spędzoną na naszym ranczu. Obiecał przyjeżdżać częściej, zwłaszcza po porodzie maleństwa.

    Gdy odjeżdżał w niedzielę popołudniu wziął ze sobą trochę szczęścia i mój list.

Miłość bez zobowiązań | ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz