13. Olivia

2.6K 194 34
                                    

Po wyznaniu Kenny'ego patrzyłam na niego inaczej. Rozmawialiśmy także więcej, gdy rano podwoził mnie do szkoły. Czasami opowiadał mi historie, które przeżył z mamą. Uwielbiałam tą, w której mama wygrała konkurs na najlepszy sernik, a po jej zdjęciu w lokalnej gazecie wielu panów zaczepiało ją na ulicy. Kenny powiedział, że był z niej dumny, a jednocześnie strasznie irytowali go wszyscy faceci, bo wiedział, że podchodzą nie z powodu ciasta. Oni też czuli to coś, czym emanowała Rosie. Była magnesem na facetów, a jednocześnie kobiety nie unikały jej, bojąc się o swoich mężów. To było niesamowite. Moja mama czarowała mężczyzn i szczerze jej tego zazdrościłam, bo ja z pewnością miałam urodę po tacie. W Sucsoit miałam tylko jednego chłopaka i byliśmy razem odkąd jako sześciolatek połamał mi kredki po to, by kupić mi nowe w pięknym, różowym pudełku, którym później walnęłam go w głowę. Zazdrościłam mamie, jednocześnie się ciesząc, że miałam swojego adoratora.

- Jest sprawa. - Usłyszałam i prawie spadłam z krzesła.

Spodziewałam się jak zwykle Marvina, który zapomniał jak się korzysta z mydła, ale z pewnością nie jego. Tyler stał przy mojej ławce, pochylając się tak, że jego twarz od mojej dzieliło o wiele za mało przestrzeni. Wpatrywał się we mnie z uśmiechem, który dobrze znałam ze zdjęć Sam i obawiałam się tego, co mi powie.

- Tak, Tylerze? - zapytałam, siląc się na obojętny ton, choć w duchu byłam przerażona tym, co miało się wydarzyć.

- Chodzi o to, że jest pewna osoba, która jest strasznie słaba z hiszpańskiego, a ty rozumiesz doskonale o co w tym wszystkim chodzi. Byłabyś w stanie pomóc?

- Tą osobą jesteś ty? - odpowiedziałam pytaniem, a on pokręcił głową. - To kto?

- Vincent.

Spojrzałam na chłopaka, o którym było mowa. Siedział w ostatniej ławce i ku mojemu utrapieniu patrzył na mnie i nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się łobuzersko półgębkiem, a ja poczułam jak uchodzi ze mnie powietrze. To jakiś żart? Na pewno. Najpierw mnie pocałował, a teraz chciał, żebym go uczyła? Myślał, że nie zauważę w tym jakiegoś podstępu?

- Nie ma mowy - odparłam, zakładając ręce na piersi.

- A gdyby chodziło o mnie to byś się zgodziła? - zapytał, a gdy pokiwałam głową, Tyler parsknął śmiechem i spojrzał w kierunku kolegi.

- Miał rację. Myślałem, że ściemnia z tym, że nie pomogłabyś wszystkim, ale jemu nie. W końcu ktoś mu utrze nosa. Jesteś wielka, Liviatorze. - Spojrzałam na niego pytająco, a on uśmiechnął się szeroko. - No co? Liv i gladiator, którym jesteś pokonując chęci moich kolegów. Liviator.

Sama się zaśmiałam, ale do sali weszła nauczycielka, więc Tyler puścił w końcu na swoje miejsce Marvina, który przez całą naszą rozmowę stał posłusznie obok. To było miłe, że ktoś wymyślał mi ksywkę. Nie sądziłam, że ktoś polubi mnie w tym liceum, a tymczasem zyskałam już dwoje znajomych i nową nadzieję na lepsze jutro.

Gdy nadeszła przerwa poczułam nie małą ulgę. Przed całe zajęcia wywiercał mi dziurę w plecach spojrzeniem, a teraz w końcu mogłam przed nim uciec. Nie potrafiłam pojąć, czemu nie da mi spokoju. Przecież nie chciałam wcale jego uwagi, a on jak natrętna mucha kręcił się w pobliżu. Nie zrozumiał aluzji? Siadałam najdalej od niego i udawałam, że wcale nie śmieszą mnie jego żarty. Chciałam, żeby mnie znielubił, wtedy nie bałabym się, że znowu mnie pocałuje. Dominic wytrzymał sześć lat bez całowania się ze mną, co prawda byliśmy dziećmi, ale jednak. Przytulał mnie i dawał mi buziaki w policzek czy czoło. Szanował moją decyzję, czekając, aż to jego nazwę tym jedynym. Niestety tylko do czasu.

- Naprawdę nie? - powiedział, a ja drgnęłam przestraszona.

- A czego się spodziewałeś? - rzuciłam, siląc się na beznamiętny ton i groźne spojrzenie.

To było naprawdę trudne, gdy patrzył na mnie w ten sposób, jakby chciał poznać moje myśli. Nie rozumiał, dlaczego akurat jego traktuję inaczej i męczyło go to. To wszystko dało się tak po prostu wyczytać z jego oczu, nie nakładał maski jak Blaine, którego jedyne emocje jakie widziałam to gniew.

- Powiedz mi, co zrobiłem źle, Olivio. Nie chcę, żebyś mnie nienawidziła - szepnął, przybliżając się do mnie jeszcze odrobinę.

Stałam przyciśnięta do szafek, a on wpatrywał się we mnie z mocą po raz kolejny łamiąc moją barierę przestrzeni osobistej. Widziałam spojrzenia innych dziewczyn na korytarzu, które bezgłośnie nazywały mnie szmatą. Nie byłam nią. Nie chciałam zostać kolejną Mylą i nie odbiłam jej faceta, a nagły upór tego faceta, żeby go polubiła wziął się znikąd.

- Nie nienawidzę cię, Vincent. Po prostu nie pałam do ciebie platoniczną miłością jak większa część tej szkoły - powiedziałam pewnie, choć głos mi się łamał, gdy jego oczy próbowały wyczytać z moich oczu prawdę.

To, co mu wyznałam nie do końca nią było. Ta część o platonicznej miłości to fakt, bo w Vincencie bujali się, nawet geje, mimo że był w stu procentach hetero o czym świadczyły liczne opowieści jakie słyszałam w damskiej szatni przed wychowaniem fizycznym. Dziewczyny opowiadały, co i gdzie robił z nimi ten chłopak, a mnie napawało obrzydzeniem to, że jego usta dotknęły moich. Mimo obrzydliwych historii to nie dało się nie zauważyć oczywistych plusów Vince'a. Ciało sportowca, figlarny uśmieszek i to spojrzenie spod ciemnych rzęs, które mamiło do tego stopnia, że miałam problemy z wypowiedzeniem prostego zdania bez załamania się głosu.

- Szkoda - powiedział z tajemniczym uśmiechem, dotykając dłonią moich włosów, które dziś miałam rozpuszczone i tworzyły brązowe fale wokół głowy.

Nie mówiąc nic więcej odszedł, a ja poczułam jak szybko biło mi serce. Nie mógł tego słyszeć, prawda? Na korytarzu panował hałas, bo to była ta krótsza przerwa i mimo że nie miałam szans zdążyć na zajęcia przed dzwonkiem to nie potrafiłam się ruszyć.

"Szkoda"? Co to miało do cholery znaczyć... Nie chciałam, nawet myśleć o tym, że to pewna forma manipulacji mną, żeby zaczęła szaleć jak te dziewczyny, które piszczały z radości w szatni, bo Vince lub Blaine przepuścił ją w kolejce albo dotknął jej ramienia, więc na pewno coś z tego będzie. Głupoty. Nie chciałam być taka, bo wiedziałam, że fałszywa nadzieja jest gorsza niż jej brak. Poza tym Vince się tylko bawił. Zawsze. Zrozumiałam to słuchając jak zrobił to i tamto z daną dziewczyną, a potem nawet nie witał się z nią na korytarzu. Tak przecież było z Mylą. Byli razem długo, a on całkowicie ignorował jej osobę, odkąd rzucił ją po ostrym numerku w sali do chemii. Zawsze będę już czuła obrzydzenie do tej sali.

Teraz jedno było pewne. Musiałam w jakiś sposób pozbyć się Vincenta Tovera z mojego życia i przy okazji spróbować nie załapać spóźnienia na angielski.

Życzę Wam Wesołych Świat 🐣
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i było dopuszczalna dawka Vince'a 🥰

Pozdrawiam serdecznie kochani,
M. S. More

Miłość bez zobowiązań | ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz