Miałem ochotę klnąć, ale było już za późno. Usłyszałem ciche kroki za sobą i musiałem wejść w głąb jadalni. Zająłem swoje miejsce, patrząc na wchodząca do pomieszczenia Sky.
Miała na sobie jeansy, skarpetki, które sama wybrała i biały sweterek. W tej wersji podobała mi się jeszcze bardziej, niż w sukience. Była zasłonięta, a mimo to działała na moją wyobraźnię.
Jego tyłek, podkreślony przez obcisłe spodnie był idealny, a piersi, ukryte pod sweterkiem tylko zachęcały, abym wziął je w usta. Musiałem poprawić pozycję, aby mieć więcej miejsca między nogami.
Sky zrobiła kilka kroków w moją stronę, zanim gwałtownie się zatrzymała. Podniosła wzrok na wysokości stołu i przeciągnęła go po całej jego długości.
Przecież sam to rozkazałem, ale kiedy moja dziewczyna odwróciła się do mnie plecami, by zająć miejsce na samym końcu stołu, na dodatek po lewej stronie miałem ochotę kogoś uderzyć.
Sky nigdy nie okazywała emocji, ale teraz to zrobiła. Była cholernie smutna, kiedy usiadła przy swoim nakryciu, tak okropnie daleko ode mnie.
Słyszała moje słowa o jej pozycji i o tym jakie miejsce powinna zajmować. A dzisiaj właśnie to zmuszona była zrobić.
Była taka okropnie malutka na drugim końcu stołu. Usiadła idealnie prosto i wbiła wzrok w swój talerz.
Jak zwykle kolacja podana była o czasie. Zawsze serwowała go najmłodsza z kucharek, nie miałem pojęcia dlaczego i nigdy mi to nie przeszkadzało. Ale kiedy niosąc dwie porcje zupy minęła Sky, aby obsłużyć mnie pierwszego musiałem zacisnąć usta.
Przecież tak powinno być. Najpierw pan domu i goście honorowi, a później cała reszta. Czekałem z podniesiem łyżki, aż Sky dostanie swoją porcję.
Powiem był coś powiedzieć. Cisza aż dźwięczała w uszach, a musiałbym chyba krzyknąć, aby mnie usłyszała. Dzieliło nas osiem pusty krzeseł.
Zdążyłem przeliczyć je kilka razy, kiedy Sky jadła. Nigdy nie trafiłem apetytu, ale tym razem nie miałem ochoty nic jeść.
Była zdecydowanie za daleko. Powinna być obok mnie, bym mógł na nią patrzeć, a nie na końcu stołu. Cholernie durna etykieta, którą od dzieciństwa wpijał mi ojciec zupełnie straciła teraz sens.
Ta durna kucharka pojawiła się po raz kolejny, by znowu całkowice zignorować Sky. Obiecałem sobie, że straci pracę. Nikt nie miał prawa tak traktować mojej niewolnicy.
Zacisnąłem zęby, kiedy kucharka pojawiła się z kolejnym daniem. Miałem wrażenie, że Sky wyprostowała się bardziej, kiedy po raz kolejny została pominięta. Drzwi od kuchni znajdowały się tuż za jej plecami, a mimo to dostała swoją porcję dopiero po mnie. Niby tak powinno być, ale...
Nie miałem ochoty na jedzenie, więc podniosłem kieliszek z winem i dopiero gdy miałem go przy ustach przypomniała mi się wczorajsza kolacja.
Sky siedziała sama, bez nikogo, kto nalałby jej czegoś do picia. Byłem pewien, że sama tego nie zrobi, a najbliższym mężczyzna, który mógł spełnić ten obowiązek byłem ja. Osiem krzeseł dalej. Ot, durna etykieta.
Zerwałem się z krzesła i mimo, że zrobiłem to szybko to zanim podszedłem do Sky ta już stała na nogach.
Praktycznie nie tknęła swojej porcji, ale jej sztućce jasno pokazywały, że skończyły posiłek. Nic dziwnego, że to zrobiła. Wstałem, a nigdy tego nie robiłem przed zakończeniem posiłku.
- Siadaj.
Zrobiła to tak szybko, że miałem ochotę westchnąć. Sięgnąłem po sok i napełniłem jej kieliszek. Wpatrywała się w moje ruchy, gdy mimochodem stwierdziłem:
- Używasz nie tych sztućców.
Jej głowa opadła w dół i zaklnąłem. Mogłem się przecież powstrzymać, przecież nie było różnicy czym jadła, aby to zrobiła, a ja oczywiście musiałem ją skrytykować.
Widziałem, że zawsze używa tych samych sztućców co ja, ale siedząc tak daleko nie miała szans zobaczyć czym je. To nie była jej wina, a mimo to ją zganiłem.
Drogą powrotna do mojego miejsca przy stole była tak okropnie długa. Miałem z nią rozmawiać, a jedyne co powiedziałem w trakcie posiłku to nagana.
Nic dziwnego, że wstała ponownie, ledwo skończyła posiłek.
- Dziękuję, panie Loganie.
To gówniane zdanie rozbrzmiało w całej jadalni i nie chciało opuścić mojej głowy, nawet gdy już wyszła.
Niby za co dziękowała? Przecież nie zrobiłem nic dobrze. Kazałem jej dziękować i robiła to po każdym posiłku, ale nie powinna.
Chciałem zobaczyć, czy chociaż wypiła sok, który jej nalałem, ale szklanka pozostała nietknięta.
Przesunąłem palcami po serwetce, którą miała na kolanach. Leżała idealnie złożona na stole, tak, jakby nie dotknięta przez cały posiłek.
Sztućce, za które ją zganiłem leżały w idealnym rządku zastawy stołowej. Czyste, tak, jakby ich nie używała. Musiała je wytrzeć w swoje dłonie, przecież serwetka była idealnie czysta.
,,Wyobrażasz sobie śmiech w kuchni, kiedy zobaczą, że osoba, którą łaskawie zaprosiłem na kolację pobrudziła nóż do steków, mimo, że nie mamy go dzisiaj w karcie?"
Cholera, zdecydowanie potrzebowałem pomocy. Ja, a nie Sky.
Ona starała się jak mogła, spełniała moje rozkazy, nawet te najbardziej absurdalne, a ja nawet tego nie zauważyłem. Była tym samym aniołem, którego dostrzegłem w jadalni Colina, tylko ja byłem głupcem.
- Smakowało?
Wanda przerwała moje rozmyślania, swoim pojawieniem się w kuchni.
- Czemu ją tu posadziłaś?
- Przecież sam tego chciałeś. Wypełniłam rozkaz szefa.
- Była cholernie smutna- przyznałem, ciągle mając przed oczami jej wzrok.
- Więc idź ją pociesz. Pokaż, że jesteś inny niż matka i masz jakieś uczucia.
Miała rację, musiałem ją pocieszyć. Pewnie teraz siedziała w sypialni na podłodze, zmartwiona tym, że na nią krzyknąłem.
- Posadź ją jutro u szczytu stołu.
- Po której stronie.
- Prawej. - warknąłem.
To było przyznanie się do błędu i normalnie bym tego nie zrobił, ale dla Sky było warto.
- I zmniejsz zastawę. Tylko to co niezbędne. Nóż, widelec i łyżka.
Wyszedłem, bo byłem pewien, że Wanda wręcz skacze z radości. W końcu zdecydowałem się zrobić to, na co czekała od kilku lat.
Skierowałem się do gabinetu i siadając w fotelu wziąłem głęboki oddech. Potrzebowałem pomocy, byłem pewien, że nie poradzę sobie sam.
Moja przeszłość za mocno wpływała na Sky i musiałem to naprawić. Potrzebowałem porady.
Leo podniósł słuchawkę po pierwszym dzwonku.
- Chyba zawaliłem- przyznałem się od razu.
- Co zrobiłeś?
- Pokazałem jej, jak niewiele znaczy.
To właśnie tym było to ostatnie nakrycie na moim stole. Jakby nie zasługiwała, by ze mną jeść.
- Więc pokaż jej, że to ona jest najważniejsza.
- Jak? - podchwyciłem natychmiast.
- Doprowadź ją do orgazmu. Żeby było jasne, tylko ona. Trzymaj fiuta z dala od niej, tego na pewno miała już za dużo. Pokaż, że liczy się ona, a nie ty. I za nic nie pozwól się odwdzięczyć, chociaż pewnie będzie chciała to zrobić. Zaspokój ją i ululaj do snu i do cholery masz ją przytulać, a nie leżeć na końcu łóżka.
- Rozmawiałeś z Damianem.
- Oczywiście że tak. Jesteś beznadziejnym przypadkiem. Skoro nie umiesz nikogo dotknąć to nie rozumiem po co wzięłeś sobie niewolnice.
To było trudne. Przynamniej dla mnie, bo byłem pewien, że Leo nie ma kłopotu, aby kogoś przytulić.
- Dotykałeś ją dzisiaj?
-Tak.
- Pocałowałeś?
- Nie.
- Dzisiaj nie, czy wogóle tego nie zrobiłeś?
- Wogóle.
- Możesz mi przypomnieć, jak długo już ją masz? Doktorek mówi, że jest urocza. Nie stoi ci do dziewczyn, czy co?
- Pierdol się!
Chciałem rzucić słuchawką i prawie to zrobiłem, ale musiałem spytać jeszcze o jedno. Na szczęście mężczyzna nie zerwał połączenia.
- Leo, o czym ja mam z nią rozmawiać?
Westchnął okropnie głośno, a ja mocniej ścisnąłem apart w dłoni, chcąc usłyszeć odpowiedź.
- Za jakie grzechy to ja muszę ci pomagać?
- Leo, pro...
Nawet nie zdążyłem poprosić, a byłem do tego skłonny.
- Dobra, stary, słuchaj...
CZYTASZ
Sky [+18] Zabawka cz.V
ChickLitSky trafia do piekła. Colin Moryson uchodzi za najgorszego pana, jaki stoi na ziemi. Nie jest zabawką, tylko zwykłą dziewczyną, która nie zgadza się na odebranie jej wolności. Walczy, tylko z każdym kolejnym dniem, tygodniem i miesiącem ta walka j...