Rozdział 24

6.6K 287 35
                                    


Ulżyło mi. Pan obiecał, że wyjdę na spacer.
Nie wychodziłam od wyjazdu do Nila i zaczęłam tęsknić. Chciałam poczuć zimne powietrze, śnieg pod butami. Chociaż raz poczuć się normalnie, tak jakbym mogła zawsze wychodzić na zewnątrz.
Tylko pan zostawił mnie samą, wbiegł na górę i mimowolnie wtuliłam się w ścianę. Nie mogłam pójść z nim?
Obaj mężczyźni patrzyli na mnie, byłam tego pewna, mimo, że stali kilka kroków dalej. Niby rozmawiali i to nie o mnie, ale byłam pewna, że jestem w centrum ich uwagi.
Przy panu mi to nie przeszkadzało, bo byłam pewna, że jest obok. Obroni mnie, a teraz go nie było. Liczyłam, że wróci szybko i będę mogła normalnie odetchnąć.
Ciche piszczenie sprawiło, że podniosłam głowę. Pan Damian uchylił drzwi prowadzące do domu i zamarłam.
Pies.
Mała, czarna kulka ruszyła prosto w kierunku pana Leo. Obwąchała jego stopy i odwróciła się w moim kierunku.
Nie. Tylko nie pies.
Nie byłam nim.
Nie chciałam nawet patrzeć, ta mała kulka sierści przywołała za dużo wspomnień, których nie chciałam.
Zaczął biec wprost na mnie i krzyknęłam. Zaregowałam od razu, nawet tego nie przemyślałam. Rzuciłam się do ucieczki.
Kierunek był prosty. Pan Logan zawsze mnie bronił, więc pobiegłam w stronę, gdzie zniknął, na schody. Tylko nie dotarłam do celu.
Mniej więcej w połowie korytarza uderzyłam twarzą w męskie ciało, co wywołało mój kolejny krzyk. Ręce pana Leo zacisnęły się na mojej talii, abym nie mogła uciec dalej. Odwróciłam się, szukając wzrokiem psa, kiedy otaczające mnie ramiona nagle znikły.
Pan Logan pojawił się znikąd. Poczułam tylko ruch, kiedy wymierzył cios i po chwili pan Leo zgiął się w pół, trzymając się za nos.
Zostałam podniesiona. Moje nogi od razu zacisnęły się na biodrach pana Logana, gdy przytulił mnie do siebie.
Obok wybrzmiały krzyki i szczekanie, ale byłam bezpieczna. Był obok, obroni mnie.
  - Kurwa, Logan!
  - Rozwaliłeś mi nos!
  - Jest moja! - ryknął pan Logan, co poczułam przy swoim ciele.- Nie dotykaj!
  Niby krzyczał, ale dłonie na moim ciele były delikatne.
  - Cholera, wystarszyła się Muffina, chciałem ją uspokoić! Kurwa, raz chciałem pomóc i rozjebałeś mi nos!
  - Przestań wrzeszczeć. Nie jest złamany, przeżyjesz.
  Odsunęłam głowę od kurtki pana, aby popatrzeć. Pan Leo stał krok odemnie, z pochyloną do przodu głową. Skrzywiłam się na widok krwi, która ciekła mu z nosa. Pan Damian badał palcami jego nos i co dziwne uśmiechał się.
Jakby to wyczuli, że na nich patrzę i odwzajemnili wzrok.
  - W porządku, Sky? - spytał pan Leo.
Chciał mnie obronić przed psem, kiedy się wystraszyłam. Dotknął mnie, ale w mojej obronie, a nie po to, aby mnie skrzywdzić. A do do tej pory zrobiły to tylko dwie osoby. Pan Logan i pan Damian.
  - Nie lubię psów - przyznałam.
  - To już zauważyłem. Tylko nigdy przed nimi nie uciekaj. Pomyślą, że chcesz się z nimi bawić i zaczną cię gonić.
  - Poza tym Muffin jest niegroźny. - dodał lekarz- Nie ugryzie cię, je jedynie meble i buty.
  Zaczęłam szukać psa wzrokiem, przecież musiał być gdzieś obok.
  - Wypuściłem go na zewnątrz.- poinformował mnie pan Damian- Powiniem cię ostrzec, ale zupełnie o tym zapomniałem.
  Pan Logan postawił mnie na podłodze i pocałował w czoło, zanim rozkazał:
  - Ubieraj się.
  Moja kurtka, buty i czapka leżały na podłodze, w pobliżu schodów. Kiedy zakładałam je słuchałam, jak pan Logan przeprasza swojego kolegę.
Pan przepraszał. To było okropnie dziwne. Nie mnie, ale i tak nie powinien tego robić. Był panem, mógł postępować tak, jak tylko chciał.
Wszyscy czekali na mnie, tylko za późno to zauważyłam. Spojrzeli na mnie, kiedy stanęłam gotowa, koło mojego pana.
Pan Logan podał mi rękę, podczas gdy doktor zawachał się z ręką na klamce.
  - Tylko się nie wystrasz. Muffin gdzieś tu chodzi.
  - Było trzeba go tu nie zabierać.- warknął mój pan, ciągnąć mnie na zewnątrz.
Od razu owiało mnie zimne powietrze. Moje buty zapadły się w śnieg po kilku krokach i miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia.
  - Nie jesteś moim jedynym pacjentem. Mam po tobie jeszcze jedną wizytę.
  Skrzyp, skrzyp.
Niesamowite było to, jak śnieg zapadał się pod moimi butami. Był niesamowicie biały, jakby niedawno napadał.
  - Nie jestem twoim pacjentem- zaprotestował od razu mój pan.
  - Jesteś.
  - Do kogo jedziesz?-wrącił się pan Leo.
  Szłam tuż obok wydeptanej ścieżki, więc zapadałam się na śniegu i to było cudowne. Pan ciągle trzymał mnie za rękę, ale był tuż obok, więc zrobiłam mały kroczek w bok. Tak, aby ciągle iść obok niego, ale ciut dalej. Abym mocniej mogła poczuć zapadający się pode mną śnieg, im dalej ścieżki tym było go więcej, a ja chciałam więcej. Liczyłam na to, że nie zauważy, ale nie zaregował. Ciągnął swoją rozmowę, a ja mogłam cieszyć się śniegiem.
  - Dawid ma problem.
  - Jaki?
  - Niewolnicę. Znaczy on jest problemem, a nie ona. Byłem u niego już wczoraj, kurwa, aż żal było na nią patrzeć. Muszę sprawdzić, czy ją nakarmił.
  Szkoda, że nie mogłam podnieść wzroku. Pan pozwolił mi na to w domu, ale nie na podwórku. A tak bardzo chciałam się rozejrzeć, zobaczyć ile białego puchu leży dokoła mnie.
  - Sky przynajmniej jadła cokolwiek, a Lena nie. Poza tym do Sky nigdy nie przyjechałem jak lekarz, a Lena ledwo stoi na nogach.
  Ciekawe, czy dalej jest więcej śniegu. Gdyby pan puścił moją rękę mogłabym... Przecież nie mogłam, byłam tylko niewolnicą.
  - Logan, przegapiasz coś naprawdę uroczego.
  Pan zatrzymał się tak gwałtownie, że szarpnął moją rękę, zanim zrozumiał, że stanęłam. Wpatrywał się we mnie i przez chwilę odwzajemniam wzrok, zanim znowu spojrzałam na swoje buty.
  - Sky, co ty robisz?- spytał ze śmiechem w głosie.
  Nie. Coś było nie tak. Ale przecież nie złamałam rozkazu, tylko zrobiłam coś, co mu się nie spodobało.
  - Idę sobie.
  Przecież sam szedł obok. Byłam na spacerze i miałam nadzieję, że to dobra odpowiedź.
  - Chodź tu.
  Pan pociągnął mnie do sobie i ruszył dalej. Znalazłam się na wydeptanej ścieżce i śnieg przestał trzaskać pod moimi butami. Nie zapadałam się na śniegu i miałam ochotę westchnąć. Ale przynajmniej przez chwilę było super. Szkoda, że nie zdążyłam się tym nacieszyć.
  - Odezwał się i zepsuł. - mruknął pan Leo gdzieś przede mną.
  Pan Logan po raz kolejny szarpnął moją dłonią, kiedy się zatrzymał. Podniósł palcem mój podbródek i zadrżałam na widok jego uśmiechu.
To w końcu był zły, czy nie?
  - Chciałaś iść po śniegu?
  - Tak- przyznałam od razu.
  - Więc czemu nic nie powiedziałaś?
  Przecież on był panem. Ja nie decydowałam.
Pan sam przesunął mnie, pozwalając mi iść tam, gdzie wcześniej i przez chwilę panowała zupełna cisza.
  - Sky ma ładne buty. - komentarz pana Leo mnie zaskoczył.
  - Aż nie można oderwać od nich spojrzenia.- dodał po chwili lekarz.
  Westchnięcie mojego było aż nazbyt słyszalne.
  - Patrz do góry, Sky.
  Pozwolił.
Mogłam unieść wzrok i przyjrzeć się otoczeniu. Było tak biało i cudownie. Śniegu było o wiele więcej, niż się spodziewałam.
  - Od jutra ma być na plusie.
  -  W końcu. Mam dość tego paskudzctwa.
  - Ale nie wszyscy zdążyli nacieszyć się śniegiem. Chyba mało wychodzicie.
  - Zacznij ją gdzieś zabierać.
  - Tylko powoli, nie wystrasz jej znowu.
  - Ciągle mów co robicie.
  - I bądź obok. Nawet na moment nie odchodź.
  - Pozwól zdecydować kiedy wracacie.
  - Patrz na jej mimikę, jak coś będzie nie tak od razu pytaj.
  - A w domu trochę samodzielności.
  - Niech wychodzi sama.
  - Pytaj co ona chce, a nie co ty.
  - I rozmawiaj, nawet na temat głupot, aby mówiła.
  - Z drugiej strony uważaj co mówisz. Niedopowiedzenia są najgorsze.
  - Dotykaj ją.
  - I niech robi to samo.
  Rozglądałam się, skoro pan pozwolił. Chciałam jak najwięcej skorzystać. Słuchałam tylko jednym uchem, aby nie przegapić rozkazu.
Starałam się nie patrzeć nachalnie, tylko do przodu i nie szarpać głową na boki, abym pam nie był zły.
Szczekanie przyciągnęło moją uwagę do linii ogrodzenia. Pies biegł w moją stronę i zaparło mi dech w piersi. Zatrzymałam się gwałtownie, nie mogąc zmusić się, abym wykonać kolejny krok.
Był coraz bliżej i nawet się nie zastanowiłam. Przecież to było zabronione, zakazane, a ja to zrobiłam.
Pan Logan odwrócił się w moją stronę, gdy się zatrzymałam i skorzystałam z okazji. Wręcz na niego wskoczyłam. Objęłam rękoma jego szyję i zarzuciłam nogi na jego biodra. Tak jak zawsze mnie nosił, aby mnie ochronił. Trzymał wysoko i nie pozwolił psu się do mnie zbliżyć.
Powinien być zły, ale jedynie zacisnął na mnie dłonie.
  - Z dotykiem raczej nie będzie problemu.- mruknął pan Damian tuż obok mnie.
  Jednak głos pana był o wiele ważniejszy. Wtuliłam się w jego kurtkę, pozwalając sobie odetchnąć jego zapachem.
  - Już dobrze, Sky, trzymam cię i nigdy nie puszczę.

Sky [+18] Zabawka cz.VOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz