Nie mogłem oderwać wzroku od jej twarzy. Była za blada. Oddychała urwanie, za wolno i za płytko. Skupiłem się na tym, aby obserwować każdy jej oddech, aby być pewnym, że ciągle żyje.
Przytuliłem Sky do siebie, starając się uważając na jej rany. Ale było ich za dużo. Złamana noga, krew lejąca się z uda, otwarta rana na brzuchu, rozciętą warga. Była zalana krwią, która nie chciała przestać płynąć i miałem ochotę wyć z bezsilności.
Bycie obok pomagało. Mając ją na rękach wierzyłem w to, że się uda. Przecież zawsze Sky w to wierzyła. Liczyła, że ją obronię, ledwo wezmę ją na ręce. A właśnie to robiłem. Już powinna być bezpieczna.
Obok działo się dużo. Słyszałem krzyki, przekleństwa, odgłosy bólu. Ale mój aniołek mnie potrzebował. Przecież nie mogłem sposób spojrzeć na nikogo innego.
Pojawili się nagle. Miałem wrażenie, że upłynęła sekunda, kiedy musiałem wypuścić Sky ze swoich rąk.
Trafiła na nosze sanitariuszy i trzech mężczyzn zaczęło zabezpieczać jej rany. Zostałem odsunięty siła, ktoś przytrzymał mnie, kiedy próbowałem ją dotknąć. Przecież obiecałem, że będę jej pilnować. I zawiodłem.
Mój aniołek umierał, a ja nie mogłem nic zrobić. Było za późno.
Łzy popłynęły po moich policzkach, widziałem o tym tylko dlatego, że zaburzyły mi ostrość widzenia.
Stałem tak blisko, że mogłem dalej obserwować jej każdy oddech. Lekkie ruchy klatki piersiowej, które świadczyły o tym, że żyje.
I nagle przestała. Zamarła bez żadnego ruchu, nie łapiąc oddechu.
Chciałem wyrwać się z rąk tego, kto mnie trzymał, ale nie mogłem. Sanitariusze odcięli mi drogę, kiedy zaczęli reanimować mojego aniołka.
Intubowali ją, podłączyli elektrody do jej ciała. Podskoczyła raz, pod wpływem impulsu, potem drugi i trzeci.
Cholera, Sky oddychaj.
Chyba przestałem oddychać i złapałem oddech dopiero wtedy, gdy ona to zrobiła.
Oddychała. Żyła.
Wyszedłem za nimi. Wysiadłem do karetki za sanitariuszami i dopiero tam mogłem chwycić jej dłoń.
Była taka zimna.
Patrzyłem ciągle na nią, na jej twarz, aby nic nie przegapić. Aby być pewnym, że wciąga te głupie powietrze do płuc.
Przecież nie mogła mnie zostawić. Dopiero ją poznałem. Nawet nie zdążyłem się nacieszyć.
Czekałem na każdy oddech. Obserwowałem ją, aby być pewien, że mój aniołek walczył. Musiała walczyć, pokazać mi, że potrafi. Że nie umrze.
To było bardzo szybkie. Przynamniej takie miałem wrażenie. Karetka stanęła i znowu musiałem się odsunąć.
Zatrzymano mnie przed salą operacyjną, nie mogłem wejść dalej. Nie mogłem nawet patrzeć, czy mój aniołek dalej oddycha.
Nie potrafiłem usiąść, czy nawet się zatrzymać. Chodziłem po korytarzu, z od jednej ściany do drugiej, czekając, aż wyjadą i powiedzą, że Sky żyje. Przecież musiała żyć.
Miałem wrażenie, że mój mózg się wyłączył. Nie potrafiłem myśleć o niczym innym, niż o Sky. Czekałem na jakikolwiek wiadomość.
O wiele za późno dotarło do mnie, że przecież mam swojego lekarza. Takiego, któremu ufałem. Jakoś wierzyłem, że on ją uratuje.
Czekałem aż trzy dzwonki, o wiele za długo, ale w końcu odebrał.
- Damian, ja...
Mój głos drżał. Wypowiadanie słów przez zaciśnięte gardło było cholernie trudne.
- Co się stało?
Jego ton tylko to potwierdził. Było cholernie źle.
Musiałem powiedzieć słowa, który nigdy nie chciałem wymówić.
- Sky potrzebuje lekarza.
Byłem pewien, że w połowie tego zdania Damian był już na nogach.
- Podaj adres.
Musiałem poszukać jakiejś informacji na korytarzu, aby mu to podać. Nawet nie byłem świadomy, gdzie jestem. Na szczęście nazwa szpitala widniała tuż obok mnie, na jednej z tablic.
- Szpital?- Zszokowany ton Damiana jakoś pasował do tej sytuacji, sam też się tak czułem.
- Jest źle.- tylko tyle byłem w stanie z siebie wykrztusić.
- Zaraz będę.
Byłem pewien, że te słowa powinny mnie pocieszyć, ale nie zadziałało. Nic nie działało.
To na pewno nie było zaraz. Dobra, byłem cholernie daleko od Damiana, więc nie mogłem oczekiwać, że pojawi się po pięciu minutach.
Tylko jakoś liczyłem, że drzwi sali zaraz się otworzą. Patrzyłem w tamtą stronę na każdy, najmniejszy ruch w korytarzu, ale mój aniołek dalej tam był. Walczył o życie, a ja nawet nie mogłem jej w tym pomóc.
Czas stanął w miejscu. Chodziłem, nie potrafiąc usiąść.
Dopiero uderzenie w plecy uświadomiło mi, że Damian stoi koło mnie. Nawet się nie przywitał, tylko pokazał, że się pojawił i zniknął za drzwiami.
Cholera. Trzeba było studiować medycynę. Gdybym wiedział, to straciłbym te kilka lat życia tylko po to, aby trzymać teraz Sky za rękę.
To, że doktorek tam był nie poprawiło sytuacji. Zupełnie nic się nie zmieniło.
Kiedy w końcu otworzyły się drzwi rzuciłem się w tamtą stronę.
Było źle. Sam to widziałem, a przecież nie znałem się na medycynie.
Mój aniołek leżał na łóżku. Z rurką wsadzoną do gardła i nosa. Przykryta była białym materiałem, ale widziałem kolejne urządzenia przypięte do jej ciała. Jakieś kable oplatały jej klatkę piersiową, małe rurki przymocowane były do każdej z jej rąk.
Ruszyłem za nią i tym razem pozwolono mi wejść z nią do pokoju. Podłączono ją do jakiejś maszyny, przyczepiono kolejne rzeczy do jej nadgarstka.
Trwało to niekoniecznie długo, ale w końcu wszyscy odsunęli się i wyszli. Mogłem stanąć obok i chwycić mojego aniołka za rękę.
Była tak blada, prawie biała. Zimna, jakby krew wogóle nie krążyła w jej ciele.
- Logan, jest źle.
Dopiero, kiedy usłyszałem głos Damiana dotarło do mnie, że wszedł do pokoju.
Jednak nawet na chwilę nie oderwałem wzroku od Sky.
- Miała krwotok wewnętrzny, ale udało się go powstrzymać.
To dobrze. Brzmiało to super. Udało się, więc powinna być zdrowa.
- Straciła oddech trzy razy. Trzykrotnie ją reanimowali.
Nie, nie, nie.
Aniołku przecież musisz oddychać. Bez tego umrzesz.
- Ma rozwaloną nogę, ze złamaniem otwartym.
To brzmiało tak bardzo źle.
- Cięcie na udzie na szczęście nie trafiło w tętnicę.
Nie wykrwawiła się, zanim do niej dotarłem. Ale i tak byłem stanowczo za późno. Nie powiniem nigdy jej zostawiać.
Przecież to jej obiecałem i zawiodłem.
- Ta rana na brzuchu jest najgorsza. Straciła mnóstwo krwi. Cholernie mało brakowało, abyś nie zdążył.
Przepraszam, aniołku. Już nigdy cię nie zostawię.
- Logan, ona...
Głos mu się załamał. Jakoś nie wiedziałem, czy chcę słyszeć resztę. Byłem pewien, że to źle wiadomości, a ja nie byłem gotowy.
- Ta maszyna to respirator.
Nie.
Nie chciałem tego słyszeć.
- Logan, ona nie oddycha. Ta maszyna robi to za nią. Gdyby nie była podłączona to...
Dobrze, że nie skończył. Nie chciałem tego słyszeć.
Przecież tu była. Trzymałem ją za rękę. Była obok. Jej klatka piersiową podnosiła się z każdym piskiem, który wydała ta maszyna.
- Logan...
Czemu do cholery ciągle powtarzał moje imię. Nie chciałem go słuchać. Zawsze, gdy to mówił miał złe wieści, a ja chciałem usłyszeć tylko dobre.
- Sky jest bardzo słaba.
Nie. Nie jest. To najdzielniejsza osoba, jaką znam. Wyszła na korytarz, bo tego chciałem. Pokazała, jak odważna jest, nawet bez mnie obok. A przecież teraz byłem obok, trzymałem ją za rękę i nie zamierzałem puścić. Nigdy.
Cholera, przecież była u Colina. Tyle wytrzymała. Była cholernie twarda, więc wytrzyma i to. Zacznie oddychać, będzie walczyć.
Mój mały aniołek był cholernie dzielny i nie było szansy, że się podda.
- Szansa na to, że Sky z tego wyjdzie jest bardzo mała.
On jej nie znał tak dobrze jak ja. Mój aniołek zawsze walczył i tak będzie tym razem. Da radę. Zacznie oddychać i wyjdzie z tego.
- Logan, musisz się z nią pożegnać.
CZYTASZ
Sky [+18] Zabawka cz.V
ChickLitSky trafia do piekła. Colin Moryson uchodzi za najgorszego pana, jaki stoi na ziemi. Nie jest zabawką, tylko zwykłą dziewczyną, która nie zgadza się na odebranie jej wolności. Walczy, tylko z każdym kolejnym dniem, tygodniem i miesiącem ta walka j...