Trzydzieści

6.2K 492 135
                                    

Uwaga - to drugi dzisiaj. Jutro raczej nie dam rady nic wrzucić, ale w niedzielę już na pewno.

☹️

_______________

ELIS

Gdybym miała celować w to, czego się spodziewam – jakieś dramaty rodzinne, może tajemnice, może rodzina poligamiczna? Sama nie wiem. To jego nazwisko sprawia, że mam mętlik w głowie, bo brzmi wyniośle i zawsze wyobrażałam sobie, że ma ojca w garniturze, dwa dobermany strzegące domu, a jego mieszkańcy są tak sztywni, że będę musiała cały czas oglądać swoje palce, czy przypadkiem nie są zbyt brudne.

Ale my właśnie dojeżdżamy na miejsce autem, które Beck wynajął na lotnisku. Powiem tylko jedno – nie miał żadnych ograniczeń. Podsłuchałam, że to Bentley Continental, i wolę nawet nie pamiętać, ile płaci za takie cudo za dzień. Auto ma skórzane obicia siedzeń, fotele z masażem, nagłośnienie jak w najlepszym studiu muzycznym i rozpędza się zdecydowanie zbyt szybko. Jedziemy taką furą najpierw przez miasto – Chicago wita nas zachodzącym słońcem, wiatrem i licznymi światłami i gwarem standardowego popołudnia. Tylko że w pewnym momencie wyjeżdżamy już z tych tłumnych ulic, przenosimy się do innej dzielnicy, gdzie robi się zdecydowanie inaczej. Zagęszczenie domów jednorodzinnych wzrasta – są przeciętne, trochę smutne, mało kolorowe i na pewno już stare. Jedziemy dalej i dalej, wcale się przy nich nie zatrzymujemy. Wiem tylko, że przecież Beck mieszka na obrzeżach Chicago – czy to oznacza jakąś konkretną dzielnicę?

Tak, najwyraźniej tak, tylko chyba nie taką, jaką miałam na myśli. Wcale nie jedziemy do jednego z tych zamkniętych osiedli z wielkimi domami z basenami i zadbanymi ogródkami. Jedziemy coraz dalej i dalej, a domy stają się mniejsze, zaniedbane.

Okej. Okej.

Serce bije mi mocniej i mocniej, bo Beck wcale się nie zatrzymuje. Wyjeżdża jeszcze dalej i dalej, tam, gdzie jeździ tylko jakiś jeden autobus i ciężko w ogóle wrócić do miasta, nie mając kilku przesiadek po drodze. Droga jest nieco wyboista, ale wciąż asfaltowa, aż w końcu… docieramy na miejsce.

Beck skręca właśnie na delikatny zjazd w dół i parkuje po prostu na wysłużonym trawniku, bo nie ma tutaj innego miejsca postojowego. Nie ma tu właściwie też samochodów. Przez chwilę jestem jak sparaliżowana.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmia.

Naprawdę zaskoczona zerkam w bok i wyglądam przez szybę bentleya. Widzę… sąsiedztwo.

Sąsiedztwo, w którym domy są maleńkie, zaniedbane, a fundamenty częściowo wykruszone. Okna i elewacje brudne, różnokolorowe, ale każdy z tych kolorów jest wyblakły. Niektóre domki są białe (teraz już szare), inne brzydko żółte, jest też jakiś niebieski, ale niektóre deski w nim są czarne, jakby poprzednie odpadły, a ktoś musiał na ich miejsce wrzucić nowe, więc znalazł jakiekolwiek. Drzwi do tych domów wyglądają jak z plastiku, na parapetach wiszą łańcuchy zabezpieczające. Obok kilku malutkich domków rozciąga się brzydki trawnik pełen chwastów, na którym stoi kilka przyczep. Przyczep.

To sąsiedztwo składające się z malutkich i kompletnie zaniedbanych i brzydkich domków oraz ludzi mieszkających również w przyczepach.

Patrzę na Becka, a potem znów na to miejsce.

– Wiem – mówi cicho. – Też byłbym przerażony.

– Nie…

Ale czy to na pewno nie tak?

Trochę jestem przerażona.

Beck opiera czoło na kierownicy i zaciska na niej też palce tak, jakby miał je sobie zaraz złamać, a dopiero potem z westchnieniem gasi całkowicie silnik i wysiada z auta. Ja jestem jak sparaliżowana. To miejsce wygląda okropnie. Jest ciemne, niemal opuszczone, a przecież widzę, że jakaś kobieta z nastroszonymi włosami i podziurawionymi ciuchami wychodzi w klapkach na zewnątrz. Jej pies wyskakuje tuż za nią, sierść ma całą skołtunioną i mam wrażenie, że coś go boli, gdy próbuje oddać mocz tuż obok schodków prowadzących do jej domu. Nie jestem w stanie na to patrzeć. W dodatku kobieta odchrząkuje i pluje na ziemię, pospiesza tego psa, odpala sobie papierosa i… zagląda do własnego pojemnika na śmieci obok domu. Wyciąga stamtąd puszkę, widzę jak jej usta poruszają się, więc chyba gada do siebie, a następnie przykłada puszkę do ust, przechyla ją całkowicie, jakby szukała resztek na dnie.

For The Cheer (Thin Ice Games #2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz