Rozdział piąty

6 2 0
                                    

Averaet czuł się niekomfortowo, a głównym składnikiem ów stanu rzeczy, był mężczyzna zwany Armidusem. Pełnił rolę porucznika i niestety, sprawiało to, że Averaet musiał spotykać się z nim regularnie podczas narad wojskowych. Miał cichą nadzieję, że ten nie wyruszy wraz z nim, ale — wedle tego, co przekazał mu Armidus — został wysłany przez samego Garashida. Mimo tego, że decyzja imperatora mu nie odpowiadała, wydawało się, że nie mógł nic zrobić, a nawet jeśli, nie był przekonany, by odpowiednią decyzją było testowanie cierpliwości imperatora.

Słońce świeciło mu prosto w oczy, przez co jechał na Syfricku ze zmrużonymi oczami. Armidus nie przestawał mówić do Averaeta o najróżniejszych, w gruncie rzeczy nieistotnych sprawach takich jak losowe informacje na temat lordów, których co prawda kojarzył lub znał, ale się nimi nie interesował. Nie miał pojęcia, czy robił to z czystej złośliwości czy nie, ale nie zmieniało to faktu, że Averaet nie marzył o niczym innym, a o cichnącym Armidusem.

— Możesz zamilknąć? — spojrzał na mężczyznę z wciąż zmrużonymi oczami.

Armidus wlepił w niego uwagę oczami wylatującymi z orbit. Z początku nie odzywał się, ale na nieszczęście Avereaeta, nie byłby sobą, gdyby ten stan pozostał stały.

— Powiedziałem coś nie tak, czy... — posłał Averaetowi zagubione spojrzenie.

— Rzecz w tym, że ciągle tylko gadasz, pomimo tego, że wielokrotnie mówiłem ci, że chcę pobyć w ciszy.

— Chciałem tylko z kimś porozmawiać — odparł Armidus speszony.

— Masz do tego całą armię — wskazał za siebie na przesuwające się od tygodnia zbiorowisko rycerzy odzianych w szaty o najróżniejszych barwach oraz metalowych zbrojach.

On sam był odziany w brązową koszulę i szare spodnie z luźnymi nogawkami. Na przedramionach nosił pomalowane na czarno karwasze.

— Ale relacja między mną a nimi nie byłaby tak autentyczna jak między nami.

Westchnął ciężko, zupełnie tak, jakby miał w płucach stos kamieni.

— Odpuść sobie — rzekł, zachowując ostatki spokoju.

— Nie musisz być niemiły.

Posłał mu stanowcze, choć nieco łagodniejsze spojrzenie.

— Nie jestem — odparł po chwili. — ale ty jesteś uciążliwy.

Armidus zamilkł, a w obawie, że znów zacznie opowiadać o tym, co dzieje się na dworach, Averaet odjechał nieco do przodu. Żałował, że nie jest już w Kasmonii wraz z przyjaciółmi. W zasadzie jedynymi jakich miał. Zerknął za siebie, chcąc mieć pewność, że Armidus do niego nie podjeżdża. Pamiętał, jak parę lat temu w środku nocy, odwiedził go i wyżalił mu się, że mimo prób, nie potrafił znaleźć sobie nowych przyjaciół i jak Averaetowi było przykro z tego powodu, tak nie zamierzał dołączać do grona jego najbliższych, zwłaszcza, że Armidus chcąc nie chcąc irytował go samą swoją obecnością. Będąc przy nim Averaet czuł, że wydarzy się coś niepożądanego.

Jechał w upragnionej od dłuższego czasu ciszy, mając w głowie scenariusz, w którym przez upał spadłby z konia i poleżał na trawie, dając sobie cyklicznie zanikającą szansę na sen. Ale nie zostało wiele drogi do Kasmonii, gdzie jak miał nadzieję, pomimo kontrowersji z nim związanych, zostanie przyjęty z honorami. Oczekiwał od nich jedynie dachu nad głową, gdyż armia Garashida całkowicie mu wystarczyła. Znajdowali się w niej ponoć prawdziwi specjaliści imperatora. Uznał, że sam to oceni. Na przestrzeni lat wysyłano wielu poszukiwaczy w miejsca, w których rzekomo zjawiał się Goderick, jednak praktycznie żaden z nich nie wrócił przed jego oblicze z przydatnymi informacjami.

Naprzeciw DrżeniomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz