Rozdział szesnasty

3 1 0
                                    


Usiadł naprzeciw Godericka w swoim nowym pokoju przy okrągłym ciemnobrązowym stoliczku. Brązowooki przywódca rebeliantów oceniał świeżo zszytą ranę na nodze Averaeta.

— Obawiam się, że zostanie ci blizna.

— Nie pierwsza i nie ostatnia — odparł, podczas gdy na jego twarzy pojawił się niemrawy grymas.

Miał ich wiele, szczególnie na torsie. Różniły się grubością i długością, ale Averaet pamiętał genezę każdej z nich. Jego pierwszą, znajdującą się na ramieniu, zrobił mu jeden z bandytów w lesie, gdy ten miał czternaście lat. Trafił na nich, gdy po kłótni z ojcem uciekł z Kasmonii. Choć żołnierzom nie zajęło długo by go odnaleźć i rozprawić się ze zbójami, tak nie zdążyli ujrzeć, jak Averaet użył swych zdolności po raz pierwszy, przebijając brzuch przeciwnika gołą pięścią. Całe zajście pamiętał nieco jak przez mgłę, jednak przerażenie w oczach ówczesnego przeciwnika pamiętał do dzisiaj, po części dlatego, że często widywał je u innych. Zastanawiał się, czy rycerz, który zranił go w nogę widział w jego spojrzeniu te same emocje.

— Jestem na ciebie i zły i chcę uderzyć cię w twarz, ale... nie tak mocno jak miesiąc temu.

— Zrozumiałe — skinął głową, blado się przy tym uśmiechając. — Wybacz, że poruszę tę kwestię od razu, ale...

— ...Nie wiem, czy ci wierzyć czy nie — przerwał mu. — W zasadzie nie myślałem o tym za dużo. Pewnie chciałbyś teraz powiedzieć mi, że jestem impulsywny — Uśmiech Godericka znacząco się poszerzył. — i nie powiem, że nie miałbyś racji. Mimo to, wiem jedno: nie mogę pozostać pod pływem Garashida, jeśli chcę być szczęśliwy.

Goderick popatrzył na niego z przeszywającym zrozumieniem w oczach.

— Cóż... może i nie jesteś pewien co do mnie, ale... czuj się tu jak u siebie.

Averaet skinął głową, wciąż nieco przytłoczony. Goderick westchnął, po czym wstał, zasunął za sobą krzesełko i skierował się do drzwi. Zanim ten zdążył wyjść, jasnowłosy podążył za nim, chwycił go za ramię i spytał:

— Dlaczego mnie przyjąłeś?

— Czy naprawdę uważasz, że nigdy, zwłaszcza przez ostatnie parę lat, nie miałem okresów słabości? — spytał z uśmiechem. — I żeby by było jasne; ja również byłem na ciebie zły i wciąż trochę jestem, ale.... — westchnął cicho. — Cieszę się, że tu jesteś.

Averaet opuścił rękę oraz zacisnął wargi. Że też całkowicie blokował myśli o szlachetnej stronie Godericka, uważając go tylko i wyłącznie za tchórza, mamiącego ludzi. Może faktycznie ich mamił? W końcu chcąc nie chcąc stał się politykiem. Ale czy wysyłał ludzi na akcje, bez mówienia im całej prawdy?

Goderick wyszedł z pokoju i zanim zdążył zamknąć za sobą drzwi, przytrzymała je czarnowłosa kobieta, która była nikim innym, a Leaną. Przywódca rebelii posłał Averaetowi pospieszne, pełne zaintrygowania spojrzenie, po czym odszedł nie wiadomo dokąd. Leana natomiast zawiesiła na nim oceniający wzrok, co było jej zwyczajem, zanim wylewała na kogoś kubeł pełen nieprzyjemnych słów. Averaet osunął się jej z drogi, co ona wykorzystała i usiadła na wcześniej zajętym przez niego krześle. Zamknął za nią drzwi, zerkając ukradkiem na jej zafarbowane włosy, które o dziwo jej pasowały.

Usiadł na drugim krześle, lekko się garbiąc. Po dłuższej, wymagającej zarówno psychicznego i fizycznego wysiłku ciszy rzekł:

— Zjawiłem się tu, bo chciałem z tobą porozmawiać — jego serce waliło jak młotem.

— A niby o czym? — spytała, a jej wargi podniosły się lekko do góry.

— Chciałem wiedzieć, czy wszystko z tobą w porządku — spuścił wzrok na stolik.

Naprzeciw DrżeniomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz