Rozdział dwudziesty pierwszy

8 1 0
                                    

Wjechali do góry przez przesuwane wejście. Wzbudziło ono szok w nowych rebeliantach, jakby z nieba zleciały im niebiańskie istoty, gotowe przynieść radosną nowinę. Cóż, przynajmniej byli bezpieczni. Co niektórzy spętani, ale bezpieczni. Willear oddał konia niewiele młodszym od siebie giermkom jako ostatni z ich czworga. Spoglądał na dwóch chłopaków związanych ciasno w nadgarstkach jednym sznurem. Spotkał ich taki los, chcąc uciec i powiadomić "odpowiednie służby". Jak Willear nie miał wątpliwości, co do tego, które służby były odpowiednimi, tak całkowicie zgadzał się z tym, że powinien był pomóc odbudować chatkę, którą zniszczył i wspomóc jakoś zapłakaną dziewczynkę, którą uczynił sierotą. Musiało być coś, co pozwoliłoby mu ją pocieszyć. Chociażby na krótki moment, po części, by samemu poczuć ulgę, tak ulotną jak senne wspomnienia.

Nie był pewien czy jego decyzja w Roentry była właściwa. Uratował jedno życie, ale pozbawił go przez przypadek dwójki osób i skazał niewinne dziecko na tortury związane z zagubieniem się w chaszczach umysłu. Najwidoczniej wioska ta była skazana na kojarzenie mu się tylko i wyłącznie ze śmiercią.

Wieśniacy wchodzili parami, dość pospiesznie, wydawało się, że ostatkami sił, ponieważ niemalże ciągła tułaczka solidnie ich wymęczyła. Evergard ich prowadził, opowiadając z pewnością w głosie o zaletach mieszkania w olbrzymiej, wilgotnej przepełnionej ludźmi jaskini. Willear natomiast, szedł obok Istrii na samym końcu, tuż za Averaetem.

— Wyglądasz nieswojo — powiedziała na tyle cicho, by nikt — ani zbici z tropu strażnicy ani Averaet — ich nie usłyszał.

— A dziwisz się? — spytał, starając się z całych sił, by nie zabrzmieć oschle.

— Nie — odparła po chwili. — Jesteś na siebie zły czy po prostu przygnębiony?

— Oba — mruknął niemrawo.

Chwycił ją delikatnie w przedramieniu, po czym skierował się z nią w stronę swojego pokoju. Wyjął miedziany kluczyk z kieszeni i otworzył pokój. Weszli do niego, a ten, ledwo zamykając drzwi, opadł na niepościelone łóżko, czując się tak, jakby niewidoczne gołym okiem zarośla miały objąć go swymi wyczulonymi mackami. Patrzył się na Istrię, która wpatrywała się w niego bez słowa. W jej oczach widział skupienie, którego nie potrafił odwzajemnić przez rozdrażnienie, które powodowała charakterystyczna, oliwkowa zieleń.

— Nie chcę znowu rozmawiać o swoich problemach — rzekł, wpatrując się w szary, nierówny sufit.

— Chcesz je pogłębić? — jej brwi uniosły się lekko w górę.

Westchnął ciężko. Nie chciał jej obarczać, ale... zależało mu na niej, więc jedynym co mógł zrobić, to opowiedzieć jej prawdę o sobie.

— Myślisz, że lepiej by było, gdybym się nad tym wszystkim nie zastanawiał? Gdybym nie zważał na tę wichurę dziejącą się wokół mnie? Bo teraz, za każdym razem, gdy pomyślę o tej dziewczynce, a wierz mi, dzieje się to często, patrzę na siebie i widzę potwora, takiego samego jakim był do niedawna Averaet i jakim jest Garashid.

— Nie jesteś jak on — przykryła jego dłoń swoją. — W żadnym wypadku. Jesteśmy na wojnie, a wojna...

— Wojna zrobiła ze mnie potwora! — podniósł się, przyciągając swe nogi do tułowia.

Istria objęła go lekko, czego ten się nie spodziewał. Jego mięśnie nieco się odprężyły, jakby znalazł się w gorącej, odprężającej wodzie.

— Jeśli naprawdę jesteś potworem, to dlaczego nadal chcę przebywać w twoim towarzystwie?

Willear obrócił głowę, po czym czując przeszywające dygoty serca, położył swe wąskie wargi na jej ustach. Odwzajemniła jego gest, wzmacniając uścisk. Chybotali się jak okręt podczas sztormu, z każdą sekundą odzyskując równowagę wśród wzmożonych fal.

Naprzeciw DrżeniomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz