Rozdział dwudziesty drugi

3 1 0
                                    


Evergard jechał za Leaną, która dość często piła ze swego bukłaka z winem, jakby ów napój pomagał jej dowodzić tą misją. Cóż, może i tak było. Spoglądał na dziesięciu żołnierzy odzianych — jak on sam zresztą — w skórzane zbroje. Nie byli pewni, o której porze dnia lub nocy pojawią się w Taredzie, ale — tak jak podczas poprzedniej misji — liczyli na dyskrecję. Jechali gęsto zalesionym, pozbawionym większych wzniesień lasem. Choć mogli się w nim kryć okoliczni bandyci, cieszył się, że był on swego rodzaju osłoną. W zasadzie nie zastanawiał się nad tym, jak wielki procent terenów w Teandry było zalesionych, ale wydawało się, że państwo to, było wręcz idealnym miejscem do prowadzenia wojny partyzanckiej.

— Nie myślałem, że Istria i Willear.... no wiesz, zejdą się — rzekł Averaet, drapiąc się po twarzy.

— A ja owszem — odparł Evergard z uśmiechem. — Od momentu, gdy poprosiła mnie o radę, po tym jak spieprzyła sprawę. Przyciąganie się dwójki ludzi widać gołym okiem.

— Skoro tak ci podpowiada twoja słynna intuicja to ja nie będę się wykłócać — rzekł, zrównując się z nim tempem. — Ale jest to dla mnie dość zaskakujące, bo Istrii nigdy nie zależało na bliższych kontaktach. — wzruszył nieznacznie ramionami. — Przynajmniej jak mi się od zawsze zdawało.

— Cóż, zawsze musi być ten pierwszy raz. — rzekł, po chwil dodając: — I ma niesamowite szczęście, że trafiła na Willeara.

— Sparafrazuję: ufam twojej opinii. — odparł bez cienia uśmiechu.

Evergard wbił w przyjaciela zmartwione spojrzenie, zastanawiając się, jak znosi samotność. Nie widywał go na korytarzach, no, chyba, że ten szedł akurat w stronę strażnicy lub jadł na stołówce. Przyłączał się wówczas do byłego księcia, zarówno z Maisą jak i bez niej. Mimo prób, przyjaciel wyraźnie nie czuł się sobą. W zasadzie kim dla siebie był? Evergard starał się — za poradą Maisy — nie być namolny i nie dopytywać Averaeta o samopoczucie przy każdym spotkaniu, jednak ciekawiło go, czy pogodził się w końcu ze stratą swej pierwszej miłości. Evergard wiedział tylko to, że chciał, by jego przyjaciel znalazł się na dobrej drodze.

Zerknął na worek, który Syfrick miał przywiązany do siodła. Znajdowały się w nim metalowe rękawice od zbroi, które Averaet planował założyć przed bitwą. W nich, czucie bólu po uderzeniu w twardy materiał, nie było tak przeszywające, co było niezwykle przydatne dla kogoś takiego jak Averaet.

— Ale cieszę się, że są razem — dodał, marnie się przy tym uśmiechając.

— Ja też — rzekła Leana, zerkając na nich. — ale to w zasadzie dobrze, że nie pojechali z nami.

— Nie ma powodów, byś była wredna — upomniał ją stanowczo Evergard.

Leana zacisnęła lekko prawą dłoń na bukłaku, wpatrując się w niego gorzkim wzrokiem.

— Nie jestem wredna — odparła stanowczo. — Po prostu z doświadczenia wiem, że lepiej jest nie brać ze sobą na misję ukochanej osoby.

Evergard chciał dopytać, o kim mówiła, ale zrezygnował z tego pomysłu, gdyż inni mogli podsłuchać czegoś, co ich nie dotyczyło. Leana przyspieszyła nieco tempa, zostawiając swój oddział paręnaście metrów w tyle, a ich dwójkę, niezwykle zmieszanych. Przez ciało i umysł Evergarda przetoczyły się niepowstrzymane fale wstydu, ale skąd miał wiedzieć, że Leana straciła ukochaną osobę? Czasem patrząc na swych najbliższych przyjaciół z perspektywy czasu, miał wrażenie, że mieszały się w nich dwie, lepkie masy — jedna żyjąca pokojowo, i druga, tocząca nieustające walki, by wyprzeć tę pierwszą.

Naprzeciw DrżeniomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz