Rozdział dwudziesty siódmy

3 1 0
                                    

Idąc korytarzami (bo czym innym mógłby iść), spoglądał na Rosamirę oraz na małego Karelisa niepewnie, jakby ten — pomimo tego, że spał spokojnie — miał zaraz eksplodować lub zamienić się w krwiożerczego szopa, co wcale nie było tak abstrakcyjnym pomysłem jak z początku mogłoby się wydawać. Z tego co jednak wiedział, pogodny niemowlaczek nie okazywał żadnych nadludzkich zdolności. Mijali strażników, co wzmacniało w nim poczucie lęku, nie chciał bowiem, by któreś z jego bliskich lub dalszych znajomych — jak idąca koło niego Rosamira — zostało skrzywdzonych przez samo to, że się z nim zadaje. Nie mógł przecież ignorować tego, że coś na nich czyha. Znowu, bo czwarty raz w tym tygodniu, tkwił w niemożności zaśnięcia przez większość nocy, gdyż jego obawy stale go pobudzały, jednocześnie trzymając w stanie otępienia.

— Powiem ci, że zdziwiłam się, gdy dowiedziałam się o tym, że chcesz mi pomóc.

Zmarkotniał, garbiąc plecy, bo gdy nóż trafia głęboko w serce, jedynym czego się chce, to położyć i próbować wypuścić z oczu ostatnie łzy, co w jego przypadku było niemożliwe, gdyż nie starczyło mu na to sił.

Rosamira natychmiast chwyciła go za przedramię, nie za mocno i nie na długo. Noszenie niemowlaka jedną ręką nie było z pewnością najłatwiejszą rzeczą we wszechświecie. Tak mu się przynajmniej zdawało. W ów chwili rzekła mu, całkowicie zawstydzona:

— Ja... wybacz, nie to miałam na myśli.

Przytaknął, choć nieprzekonany, zerkając to na nich to na strażnika wpatrującego się w nich z zaciekawieniem. "Jakże nudne życie musi mieć ten mężczyzna, że interesuje się nami, ludźmi, którzy nie zabiegają o jego uwagę", pomyślał Averaet z posępną miną.

— Więc co? — spytał, próbując zabrzmieć najłagodniej jak tylko potrafił.

— Po prostu nigdy nie zwracałeś zbytniej uwagi na mnie i Gerana.

Może za młodu powinien był częściej spędzać czas z większą liczbą poddanych, ale czy w gruncie rzeczy ich gniew nie byłby wtedy znacznie większy?

— Wybacz mi za to — rzekł Averaet, podnosząc lekko brwi. Zbliżył się do niej z jak najlepszymi chęciami.

W ostatnim miesiącu ciągle ktoś musiał się z nim przepraszać, ale może to i dobrze? W końcu śmieci same się nie wyniosą, a on z darem jakim była nadludzka siła powinien sobie z nimi poradzić. Przynajmniej teoretycznie.

— W każdym razie cieszę się, że tu jesteś — posłała mu blady, choć szczery uśmiech, co ten odwzajemnił.

Zaczęli ponownie iść w kierunku jej pokoju, który ponoć był niedaleko. Z ulgą przyjął fakt, że minęli zainteresowanego nimi strażnika, który pod nosem nosił cieniutkiego wąsika.

— Niestety nie wszyscy się z tego cieszą — rzekł, dziwiąc się sobie otwartości. — I proszę cię — zachichotał na krótki moment, oszczędnie. — nie pytaj, czy jest coś, co możesz zrobić, bo... wydaje mi się, że ludzie muszą przywyknąć, że jestem po ich stronie.

— Przekonają się — odparła z pewnością godnej Evergarda.

Gdy znaleźli się przed drzwiami jej pokoju, wyjęła miedziany kluczyk z kieszeni błękitnej sukienki obszytej kwiatkami o jesiennych barwach. Averaet myślał nad tym, czy nie powinien zaproponować potrzymania Karelisa, ale uznał, że byłby to zbyt śmiały pomysł. Nie chciał rozgnieść mu przez przypadek główki, nie to, że wcześniej się to zdarzyło. Zabił mnóstwo, ale nigdy zabił dziecka. Jednak prawdą było, że groził ich rodzicom przez ich pociechy. Zastanawiał się, czy nie było kogoś, kogo bliskiego nie skrzywdził w jakikolwiek sposób. "Pewnie nie", uznał w duchu.

Naprzeciw DrżeniomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz