Rozdział piętnasty

1 1 0
                                    


Averaet nigdy tak bardzo nie żałował, że nie może być w dwóch miejscach naraz. Ciekawiło go, kto przybył z Evergardem i tym młodym chłopakiem, jednocześnie chcąc porozmawiać z Evergardem na spokojnie, nawet w towarzystwie świadka. Dlaczego w ogóle go tu zabrał? Czy obawiał się Averaeta, jak zresztą każdy przeciętny nieznajomy? Cóż, na taką właśnie reputację sobie zapracował.

— A Leana... jest tutaj?

Evergard pokręcił głową przecząco.

— Ale jest bezpieczna. — skierował wzrok na mur, po czym wrócił nim na twarz przyjaciela. — Idziesz z nami czy nie?

Jeśli nie pójdzie, skaże się na wieczne potępienie w oczach wszystkich, w tym samego siebie. Zabierze sobie wszelkie możliwości i wybory. A jeśli wybierze rebeliantów, sprzeciwi się swoim przekonaniom nabranym i umacnianym w ciągu ostatnich ośmiu lat. Tylko, że skoro tak bardzo w nie ostatnio wątpił, to jak mocno w gruncie rzeczy był im oddany? I czy jeśli przejdzie na drugą stronę barykady, to czy te nowe poglądy okażą się być jakkolwiek solidne? Czy poczuje się wśród innych jak w domu? Czy zostanie przez nich zaakceptowany? W końcu wyrządził tyle szkód...

— Chcę się spotkać z Leaną — rzekł stanowczo.

Evergard skinął głową, po czym sugestywnie spoglądał na swojego — jak sądził Averaet — na nowego ucznia i mur. Czyli ten również był mutantem.

— Nie mogę.... — twarz chłopaka pokryła się czerwienią.

Averaet pobiegł w stronę muru. Nie miał żadnej broni poza mieczem i własnymi pięściami. Uderzył w mur z całej siły jaką miał. Odskoczył, pozwalając kamieniom spaść na ziemię. Pomimo, że jego ręka drżała z bólu, cieszył się, że stworzył wyrwę na tyle dużą, że podopieczny Evergarda przeskoczył przez nią bez zastanowienia, zupełnie jakby oszalał.

— Kogo ze sobą.... — zaczął.

— Vantera i Istrię.

Zdziwiła go wieść o obecności Vantera, gdyż te parę lat temu był chłopakiem trzymającym się z dala od wszelakiej przemocy.

— Wciąż nie mogę przyjąć do wiadomości faktu, że zmieniła strony.

— Nie tylko ona — rzekł, a na jego twarzy powstał łobuzerski grymas, jednak po krótce dodał, z o wiele bardziej stonowaną miną: — Wybacz, za....

— Wydaje mi się, że powinniśmy teraz zająć się tą bójką — odparł Averaet, dziwiąc się, że na jego twarzy zagościł uśmiech.

Evergard skinął głową, następnie pędząc przez wyrwę na pole walki. Pomyślał o ciosach jakie dostaną Kasmończycy, gdy ten odejdzie. Dlatego będzie im to musiał jakoś wynagrodzić. A żeby zrekompensować im przykre przeżycia, sam będzie musiał przetrwać.

Wybiegł przez szczelinę, natrafiając na gromadkę żołnierzy Imperium i strażników walczących z czwórką rebeliantów. Największą ilością przeciwników został obarczony Vanter. Podopieczny Evergarda walczył żywotnie, jakby bardzo mu na czymś zależało. Mimo to, wydawało się, że Istria go osłaniała. Averaet wyciągnął miecz, w ciągu następnych paru sekund atakując rycerza próbującego skrzywdzić Vantera. "Zmienił się wręcz do poznania", pomyślał na jego widok. Dawny znajomy nie zwracał na niego większej uwagi.

Averaet uderzył mieczem w broń przeciwnika na tyle mocno, że tamten upadł na kolana, co ten wykorzystał od razu i wbił mu ostrze między oczami. Wyciągnął z niej miecz w porę, by się osłonić przed atakiem jednego ze strażników miasta. Uderzył go w niezasłoniętą szczękę, przez co ten upadł na ziemię. Ledwo się ruszał, więc averaet postanowił go zostawić. Szybkim ruchem zdjął rękawice ze swojej pierwszej ofiary, po czym założył je na swe dłonie. Nie mógł ryzykować złamaniem dłoni. Istria walczyła u boku jasnowłosego chłopaka, podczas gdy Evergard pokonywał z trudnością imperialnych żołnierzy. Nie oszczędzał żadnego z nich, choć Averaet doskonale zdawał sobie sprawę, że zabijanie swoich przynosiło mu więcej cierpienia niż ulgi. Armidus, trzymał wyciągnięty miecz, choć stał z tyłu. Teraz rozumiał zawzięcie ruchów chłopaka — przedzierali się z Istrią przez ludzkie chaszcze, byle tylko dorwać Armidusa w swoje ręce.

Naprzeciw DrżeniomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz