Evergard spoglądał na swych tymczasowych uczniów trenujących szermierkę w hali głównej. Chodził między nimi — podobnie jak siedmioro innych wojskowych — stukając o podłogę drewnianą laską, którą wyrzeźbił dla niego Cardus. Jego brat miał w ostatnim czasie dużo pracy, gdyż należało przygotować sporo nowych zbroi. Na szczęście surowców im było pod dostatkiem.
Jego oblani białym światłem delaktytów podopieczni (zarówno obdarzeni jak i zwykli ludzie) starali się walczyć jak najlepiej, szczególnie ci pochodzący z wiosek, dla których ów trening był okazją do nauczenia się nowych sztuczek i poznania wielu osób, być może i tych posiadających wpływowe znajomości. Nie obyło się jednak bez młodzieńców, którzy niezbyt radzili sobie z bronią, ale nie każdy był stworzony do walki, o czym ci powinni się domyślać, mimo to część z nich próbowała pokonać przeciwników do skutku, co jakiś czas obrywając mocniej. Tak też było w przypadku chłopaka z Roentry, który po raz kolejny oberwał drewnianym mieczem po palcach na tyle mocno, że broń wypadła mu z dłoni. Evergard żałował, że nie może się schylać, no, chyba, że chciałby przedłużyć sobie okres leczenia rany, opatrzonej dodatkowo przez Diora, prawdziwego mistrza medycyny. Młody chłopak podniósł broń i choć był gotów ponownie stanąć do walki, Evergard spytał go:
— Jesteś tego pewien, Areanie? — spytał rudowłosego. — Może potrzebujesz przerwy?
Zalany rumieńcem zaprzeczył ruchem głowy. Jego partner, wysoki brunet spoglądał na inne pary bez większych emocji, jakby nie chciało go tu być, czemu Evergard wcale się nie dziwił. Ale musieli przejść podstawowe szkolenie, a Evergard nie chciał wypisywać nikomu fałszywego oświadczenia.
Dzieciaki zaczęły walczyć, a po chwili strużki potu zaczęły spływać rudzielcowi po twarzy. Dyszał ciężko, jakby miał zaraz zacząć charczeć. Ale co mógł zrobić Evergard? Był ograniczony pod względem praw i obowiązków, ale gdyby nie to, posłałby Areana i paru innych uczniów na lekcje medycyny prowadzone przez Diora lub na zajęcia artystyczne. W Rebelii z zasady zostawało się wojownikiem albo medykiem, ponieważ nie brakowało w ich szerokim gronie kucharzy czy płatnerzy. Oczywiście co jakiś czas trafiały się osoby pragnące zostać grajkiem lub aktorem, choć nawet oni — ludzie stroniący od walki czysto fizycznej — musieli przejść przygotowania. W końcu każdego dnia liczba żywych rebeliantów mogła drastycznie spaść.
Odszedł od nich, by zbliżyć się do swojego podopiecznego i jego ukochanej, która służyła mu radą podczas ich wspólnego pojedynku. Will natychmiast je wykorzystywał. Evergard nie widział w jego oczach budzącej najgorsze skojarzenia pasji jak te parę tygodni temu, a radość jak u psa, któremu właśnie rzucono kość. Sam nie potrafił się nie uśmiechnąć na ten widok. Zastanawiało go, gdzie by byli, gdyby nie jego rada, którą parę tygodni temu dał Istrii. To, że pomógł im się ustabilizować cieszyło go niezmiernie. Miał wrażenie, że pomógł ich łajbie dopłynąć na bezludną wyspę. W ogólnym rozrachunku, Will wydawał się być coraz lepszy, choć czasem zapominał o pracy nóg. Zamiast tego, wolał wpatrywać się w przenikliwe oczy Istrii, która ewidentnie nie dawała mu forów, przez co ten obrywał. Ale ten nie zrażał się. Może Leana faktycznie miała rację? Może walka u boku ukochanych zwiększała ryzyko śmierci?
Gdy Willear dostał bronią w nogę, Evergard rzekł do niego:
— Jesteś zbyt rozdrażniony.
Chłopak spojrzał na niego przydługo, jakby nie był pewien, czy się nie przesłyszał.
— Ja... przecież i tak nie będę walczył.
Dziś rano zadecydował, że spędzi bitwę wraz z Evergardem i Maisą w namiocie medycznym, w którym razem pomogą Diorowi. Sam Dior przyjął ich propozycję entuzjastycznie, jakby brakowało mu rąk do pracy, a nie była to prawda. Ewidentnie dmuchał na zimne, co Maisa doceniła na tyle, że zadecydowała przyuczyć się fachu, oraz pomóc mężczyźnie w rozstawieniu strażników wokół namiotu.
CZYTASZ
Naprzeciw Drżeniom
FantasyImperator Garashid wysyła swego wiernego generała Averaeta na północ, by ten schwytał największe zagrożenie dla Imperium - Godericka, będącego przywódcą rebelii i dawnym przyjacielem wojskowego.