Rozdział trzynasty

3 1 0
                                    

Przebudził się na łóżku w "swoim" gabinecie. Na postawionym obok łóżka krzesełku siedział Armidus. Wpatrywał się w Averaeta wyraźnie rozczarowanym spojrzeniem, przez co nowa fala bólu w głowie byłego następcy tronu uderzyła ze zdwojoną siłą. Rozejrzał się za dzbankiem z wodą lub alkoholem. Wypiłby cokolwiek. Usiadł na łóżku. Podrapał się po swędzącej skórze od zarostu, czując z tyłu czaszki przeszywający ból.

— Armidusie — rzekł do mężczyzny ubranego w niebieską koszulę, którego opuchlizna z twarzy wciąż nie zeszła, podobnie jak siniaki. — Dlaczego....

— Dlaczego uciekłeś w nocy? — przerwał mu. — Nie mam pojęcia.

— Nie — odparł. — Ja nie o tym. — Wstał i oparł się o biurko. — Jak się tu znalazłem?

— Nasz oddział poszukiwawczy znalazł cię nieprzyfomnego w jakimś lesie koło marfwych ciał napasfników. — odparł.

Averaet przypominał sobie z każdą sekundą coraz więcej. Zabił wszystkich, choć jak mu się zdawało, dostał czymś w twardym głowę lub padł ze zmęczenia, w końcu nie pozwolił sobie te parę dni temu na sen.

— Zakładam, że to ty przewodziłeś naszymi — rzekł, zerkając na jego twarz. Nie był pewien, czy dobrze wówczas postąpił. Znając życie pewnie nie.

— Nie — Averaet był pewien, że gdyby Armidus mógł, to roześmiałby się do łez. — Po co miałbym szukać kogoś, kfo mnie skrzywdził?

Averaet nie odpowiedział na jego pytanie, a spytał jedynie, czy są jakieś nowe poszlaki w związku z rebelią. Musiał się uspokoić oraz nie dać po sobie poznać, że jakiekolwiek silniejsze emocje wchodzą mu na głowę.

Armidus zaprzeczył.

— W razie czego...

— Powiem ci — uśmiechnął się najszerzej jak potrafił. — Jak zawsze zreszfą.

— Chciałem powiedzieć, że przykro mi z powodu twoich zębów — powiedział, podczas gdy serce waliło mu jak młotem.

Armidus popatrzył na niego zaskoczony, jak gdyby okazało się, że wygrał na loterii, lub został z dnia na dzień generałem.

Averaet zignorował jego reakcję. Owszem było mu przykro, ale gdyby trzeba było, zrobiłby to ponownie. Wziął z szafy świeże ubrania i wszedł za parawan, na którego bielutkiej jak śnieg powierzchni znajdowały się brązowe plamy. "Co ten Evergard z nim wyprawiał?", zastanawiał się za każdym razem, gdy tylko spoglądał na zasłonę. Przebrał się pospiesznie. Brudne ubrania ułożył w szafie w pustej szufladzie. Z jakiegoś powodu Armidus wciąż siedział w gabinecie.

— Przejdę się do ratusza — rzekł Averaet, chwytając za klamkę. — Muszę omówić nieco spraw. A ty co będziesz robić? — Podniósł lewą brew.

— Odpoczywał od fych urzędowych zgredów. — burknął. — Wyobraź sobie, że chcieli ze mną dyskufować! Mam nadzieję, że fy zrobisz im pogrom.

Averaet skinął głową, ale tak naprawdę krew w jego żyłach gotowała się jak herbata w dzbanku. Chwycił za miecz w pochwie, po czym wyszedł na zewnątrz. O resztę rzeczy nie musiał się martwić. Zauważyłby, gdyby Armidus by coś zwędził lub choćby tknął.

Pospieszył do ratusza, mając gdzieś krzywe spojrzenia tłuszczy. Może właśnie pędził, by jakkolwiek im pomóc. Miał szczęście, że ów budynek znajdował się niedaleko. Wszedł do środka, doskonale zdając sobie sprawę, że niemała liczba rycerzy zarówno stojących jak i siedzących wpatrywała się w niego. Z trudem ich ignorował i jak normalnie by teraz z nimi porozmawiał, ale.... nie chciał im niczego obiecywać, gdyż jego posada mogła ulec zmianie w każdej chwili, nie tylko przez zaatakowanie Armidusa, lecz również dlatego, że pozostawał osłabiony, a teraz, bez pomocy i obecności Evergarda, nastrój ten tylko się nasilał. Nie był jednak pewien tego, co mogłoby nastąpić po jego ustąpieniu. Ale czy Garashid w ogóle by mu na nie pozwolił? Starał się o tym nie myśleć, choć i tak z marnym skutkiem.

Naprzeciw DrżeniomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz