Rozdział dwudziesty ósmy

2 1 0
                                    


Oparci o siebie, wpatrywali się wspólnie w gwiazdy, choć powinni wypatrywać nieprzyjaciół przez prostokątne okienka, tak jak trzech innych strażników — dwóch mężczyzn i jedna kobieta w różnych etapach życia. Kobieta była najstarsza, choć nie miała nawet czterdziestu lat. Nie rozmawiali z Istrią i Willearem, choć nie mieli do nich negatywnego nastawienia, a nawet jeśli, to nie okazywali go w żaden sposób, za co Will był wdzięczny losowi. Chciał mieć choć namiastkę prywatności, nawet jeśli wszyscy pili z jednej beczki.

Oparła głowę o jego ramię, a po dłuższej chwili przełamała ciszę, mówiąc:

— Mało dziś rozmawialiśmy.

— To prawda — odparł. — Bo... szczerze mówiąc, myślałem o naszych poglądach i niezgodnościach.

Dziewczyna drgnęła nieznacznie, lecz on z łatwością to wyczuł. Spędził z nią w ciągu ostatniego miesiąca tyle czasu, że z łatwością rozpoznawał jej najmniejsze gesty. Gdy była zagniewana, jej ramiona sztywniały, a gdy próbowała się skupić, szczególnie na niełatwych lekturach (których ten w ogóle nie rozumiał), zaczesywała sobie włosy do tyłu, za uszy.

Położył dłoń na jej ramieniu, po chwili przyciągając ją do siebie i próbując przekonać się, że jest dla niej cieplutkim brązowym (który to był jej ulubionym kolorem) kocem.

— I do czego doszedłeś? — spytała wyraźnie drżącym tonem.

— Że może i częściej zabijasz, ale okazjonalnie i skutecznie ratujesz.

Starał się mówić jak najspokojniej, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego głos drżał jak trawa na wietrze.

— A ty jesteś ratowany i niezwykle czarujący.

Parsknął śmiechem, przykładając lekko twarz do jej puszystych kręconych włosów, nie chcąc ich zbytnio pognieść. Skrzyżował ze sobą palce ich dłoni, nie napotykając z jej strony sprzeciwu.

— Nie przestanę zabijać — odparła. — Nie, kiedy widzę, że coś ci grozi. — Podniosła głowę, utrzymując ciężar ich szczerych spojrzeń. — Bo czy sam nie zaatakowałbyś kogoś, kto próbowałby zabić mnie?

— Spróbowałbym z nim najpierw porozmawiać, ale gdyby to się nie udało... — westchnął ciężko.

— Więc widzisz — odparła. — Czasem nie da się rozwiązać problemów jakbyśmy sobie tego życzyli.

— Ale warto spróbować — rzekł stanowczo, dodając po chwili z bólem w klatce piersiowej. — Przecież gdyby nie to, pozabijaliście się z Seraelem i... nie moglibyśmy być razem, a bez twojego wsparcia straciłbym zmysły.

Po chwili intensywnego wpatrywania się w ciszy, przytaknęła i złożyła na jego wargach pocałunek, niedługi, lecz pełen pasji. Nie obchodziły go obowiązki i ciche szepciki towarzyszy. Najważniejszym było to, że dzięki ich wysiłkowi powstała wyjątkowa sfera, przeznaczona tylko i wyłącznie dla nich.

Sięgnął po kufel z winem i wypił większość zawartości sporym haustem. Potrzebował dodatkowego rozgrzania. Spojrzał na strażników zerkających co jakiś czas na ich dwójkę.

— Sądzisz, że sobie poradzą? — spytał Istrii. — Wiesz, Geran i Leana.

Wzruszyła ramionami, nie zdejmując wzroku z gwiazd, jakby tworzyła nowe konstelacje. Zastanawiało go, co takiego w nich widzi, gdyż zawsze, gdy byli na nocnej warcie większość czasu spędzała na wpatrywaniu się w owe migoczące kropki. Jednak, gdy ten ją spytał, o to czy astrologia jest jej pasją, ta pokręciła głową, tym samym zaprzeczając mu bez słów. Może sądziła, jak zresztą wielu, że są one zmarłymi i szukała w niebiosach swych bliskich zmarłych? Tylko jak miałaby ich rozpoznać?

— Naprawdę chce mi się w to wierzyć — odparła Istria. — ale oboje domyślamy się, że Kasmonia jest teraz najpilniej strzeżonym miastem w Teandrze.

A pominąć jej nie mogli, gdyż mimo południowych wyjść z gór, mieliby uzbrojoną po zęby armię tuż za plecami. Już samo to, że ich armia nie zawierała tylu wykwalifikowanych żołnierzy co wojsko Imperium napawało go niemałym lękiem.

— A teraz pomyśl, jak czuliby się wówczas ich bliscy — rzekł cicho. — Ja...sam nadal nie pogodziłem się z tym, że Serael zmarł. Był dla mnie niemalże jak ojciec, może nawet dosłownie. Nie mogę porównać... — Wsadził prawą dłoń do kieszeni, przyciskając się przy tym do rudowłosej i ściany za swymi plecami. — Ale ciekawi mnie, co by powiedział o nas.

— Pewnie modliłby się do bogów o to, byśmy jak najszybciej się rozstali.

Przewrócił oczami, ale z uśmiechem pod nosem. Wstał, po czym wystawił przed nią dłoń, którą ta pochwyciła. Przyciągnął ją do siebie i oboje podeszli (zostawiając bezpańsko kufle z winem) do jednego z bocznych okienek. I jak zwykle — w dole nie było niczego wartego uwagi.

— Nie mogę pogodzić się z tym, że nigdy nie zrozumiem go do końca, o ile byłoby to możliwe, zważywszy na to, że...cóż, był skomplikowany. Może gdybym przeżył coś podobnego... — w tym momencie Istria spiorunowała go ostrzegawczym spojrzeniem. — Czego nie zamierzam. — Dodał rozpogodzony. — Potrafię pojąć, dlaczego nie chciał mi się zwierzać, ale powinien był chociażby spróbować opowiedzieć o pogromie Garashida na Teandry ze swojej perspektywy i o tym jak się czuł wychowując mnie z dala od całego tego zgiełku. Wyobrażasz sobie trzymać cały ten ból przez tyle lat? — Zerknął na szeroką linię kołyszących się zielonkawych liści, odzyskując w tym samym spokój, przynajmniej powierzchowny, co z pewnością pomogło mu nie wzbudzać zainteresowania innych na posterunku.

— Masz rację — odparła. — Powinien był spróbować, ale nie był on przypadkiem człowieka silnie nadopiekuńczego?

Przytaknął bez zastanowienia, po czym oparł łokieć na dolnej części skalnej ramy, kładąc swoją brodę na dłoni, wpatrywał się to na zbocza gór, to na Istrię.

— Przez to, że nie wiem jaki był niegdyś, obawiam się, że któreś z naszych bliskich prędzej czy później stanie się kimś takim jak Serael.

— I ty z pewnością chciałbyś uratować tego kogoś — odparła.

— Znamy się tak krótko, a ty znasz mnie tak dobrze — odparł z zadziwiająco szerokim uśmiechem jak na ton rozmowy.

Położyła dłoń na jego poliku, zaciskając delikatnie palce i ponownie, ignorując szepty i chichoty ich tymczasowej drużyny.

— Bo nie jesteś skomplikowany, ale właśnie to w tobie lubię.

Wpatrywali się sobie w oczy. I choć miał z tyłu głowy, by pójść i odwiedzić później dziewczynkę, której rodziców zabił przypadkowo, tak teraz najbardziej liczyła się dla niego Istria, zresztą jak zwykle. Kto wie czy nie stałby się Seraelem gdyby nie ona i zaufanie, które w nim pobudzała? Nie miał pojęcia jak, ale z pewnością jakoś się jej odwdzięczy. A co do sieroty...obawiał się, że rozmawiając z nią, podda się mimowolnie panice i lękowi, nawet jeśli Istrii znajdowałaby się u jego boku. 

Naprzeciw DrżeniomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz