Willear podbiegł do Evergarda, gdy tylko zauważył jego trudności z chodzeniem. Po jego prawicy szedł nieznany mu staruszek, oniemiały widokiem korytarzy. Położył swe dłonie na ramionach brodatego mężczyzny, który opierał się o drewnianą laskę.
— Co ci się stało? — spytał Evergarda, marszcząc brwi.
Nauczyciel spojrzał na niego niemrawo, jakby chcąc ukryć swoje błędy, jednak po chwili odparł:
— Trafiono we mnie strzałą. Wiem, brzmi to amatorsko i niepoważnie, ale...
— .... Najważniejsze, że żyjesz — przerwał mu, obejmując go delikatnie.
Mężczyzna posłał mu uśmiech, po czym przedstawił go Brondearowi, znachorowi, który uratował Evergardowi życie. Willear podziękował mu za to w imieniu swoim jak i całej Rebelii. Starzec obdarzył go skromnym uśmiechem, odchrząknął, a następnie oddalił się w stronę oddziału medycznego, oczywiście nie wiedząc, w którą stronę się skierować. Zupełnie jakby rozmowa stała się dla niego nieprzyjemna. Jak się domyślał, staruszek chciał najpewniej stać się kimś przydatnym, być może chcąc w ten sposób odnaleźć swe miejsce na nowo. W końcu opuścił swój dom, a Will doskonale zdawał sobie sprawę, że opuszczenie go, potrafiło zmienić człowieka.
— Jak się czujesz? I gdzie reszta? — spytał Evergarda, kierując się w stronę hali głównej.
— Reszty spodziewaj się dopiero za kilka dni. A co do mojej mojego samopoczucia.... cóż, mogło być lepiej, ale na szczęście strzała nie dotarła do kości. Mimo to, nie jestem pewien, czy nadam się do walki w ciągu najbliższych tygodni.
— Szczerze? Lepiej żebyś nie walczył.
Mijali milczących strażników, którzy wpatrywali się w nogę Evergarda, jakby jego rana była iście sensacją. Cóż, pewnie i tak było.
Evergard przytaknął głową po chwili zastanowienia.
— Nie wiem, czy powinieneś ruszać na misję beze mnie. — rzekł. — Zwłaszcza, że...
Ciało Willeara jakby zamieniło się w kamień. Evergard również się zatrzymał, wykonując parę głębszych oddechów. Dwójka mężczyzn minęła ich, usilnie starając się nie wpatrywać w rannego Evergarda, ostatecznie i tak ulegając pokusie.
— Wiem, co chcesz powiedzieć. — odparł. — Że jestem nieodpowiedzialny i nie panuję nad swoimi zdolnościami.
Gdy nauczyciel nie spróbował go okłamać, poczuł olbrzymią satysfakcję.
Zaczął iść dalej, tym samym powolnym tempem, nie chcąc, by Evergard zanadto się zmęczył.
— Mam problem z utrzymaniem nerwów na wodzy, przez co krzywdzę niewinnych — rzekł, rozglądając się wokół siebie, gdyż nie widział większego sensu w informowaniu o swoim samopoczuciu nieznajomych, których i tak nie napotkali zbyt wielu. Pomimo tego, wolał dyskrecję, o ile ta była możliwa, gdy twoim bliskim był ranny Evergard Reander. — i nie sądzę, by ktoś taki jak ja był wam potrzebny na polu bitwy.
— Boisz się, prawda?
Skinął głową, zerkając na laskę, która wydawała podczas uderzeń o ziemię rytmiczne stukanie. Dotarli do hali. Ignorując zaskoczone spojrzenia wielu ludzi, ćwiczących przy manekinach lub rozmawiających na szarawych, zabrudzonych poduszkach, usiedli na kamiennych siedziskach przy gablocie z podobiznami poległych bohaterów. Will starał się nie myśleć, że ujęcie któregokolwiek z jego najbliższych mogło się tu znaleźć. W ów chwili utwierdził się we wniosku, że poświęcał zdecydowanie za dużo czasu na myślenie o wszechobecnej, pozostawiającej po sobie ślady śmierci.
Oparł swe przedramiona na udach, garbiąc się.
— Jak mógłbym się nie bać?
Evergard nie odpowiedział od razu, wpatrując się lekko zmąconym spojrzeniem w skalną ścianę naprzeciw nich. Willeara zaskakiwało, jak szybko potrafił przyzwyczaić się do bycia w centrum uwagi. Możliwe, że umiejętnie ukrywał swój dyskomfort.
— Zdradzę ci, że ja również boję się przekroczenia granic. — położył swoją laskę na udach.
Opowiedział mu o tym, że boi się kontroli nad innym człowiekiem, zwłaszcza wbrew jego woli, dodając, że dzielił się tym z nielicznymi, ale wiedział, że chłopakowi może ufać.
— Łatwo ci mówić — rzekł Will, pozwalając brwiom się do siebie przysunąć. — Zawsze jesteś taki stabilny i zaradny.
Evergard zaśmiał się na tyle głośno, choć nie nieuprzejmie, ponownie pobudzając tym samym przygasającą uwagę rebeliantów.
— Może tylko zaradny — rzekł, gdy się uspokoił, choć uśmiech nie zniknął zbyt szybko z jego twarzy. — ale poza tym, Will, jeśli naprawdę sądzisz, że jestem oazą spokoju, to powinieneś wiedzieć, że jeśli kimś miotają wahania, to właśnie mną.
Willear przypomniał sobie o wstrząsie, jaki Evergard przeżył, obserwując martwe ciała swych byłych uczniów podczas ich ostatniej wizyty w Kasmonii.
— W takim razie może to i dobrze, że nie planujemy na razie walczyć — rzekł Willear z uśmiechem, który Evergard odwzajemnił. — bo nie mam bladego pojęcia jak poradzić sobie z tym wszystkim.
Nauczyciel spojrzał na niego z przytłaczającym współczuciem w oczach. Położył dłoń na ramieniu chłopaka, po czym rzekł:
— Mogę śmiało założyć, że Serael byłby z ciebie dumny. Nawet jeśli czasem zdarzają ci się wpadki. W końcu jemu pewnie też, ale to jego uczynki pomagały mu zrozumieć siebie i co przeszedł i chociaż on sam pozostał impulsywny aż do końca, ty nie masz obowiązku, by kontynuować jego postawy.
Willear przetarł lewe oko, a opadając na kamienne oparcie, czuł roztaczające się w jego klatce piersiowej ciepło i ból w zdawałoby się połowie kręgosłupa.
— Skąd zawsze wiesz, co powiedzieć?
— Lata praktyki — zachichotał, choć w jego oczach pojawiła się mgiełka przygnębienia.
Ile lat miał na myśli? Skoro tak oddziaływał na innych i trzymał w rękawie tyle mądrości, musiał naprawdę rozumieć ludzi wokół. Willeara pocieszał fakt, że mógł się tego nauczyć, gdyż wówczas nie wszystko było stracone.

CZYTASZ
Naprzeciw Drżeniom
FantasyImperator Garashid wysyła swego wiernego generała Averaeta na północ, by ten schwytał największe zagrożenie dla Imperium - Godericka, będącego przywódcą rebelii i dawnym przyjacielem wojskowego.