Rozdział dwudziesty trzeci

2 1 0
                                    


Willear podbiegł do Evergarda, gdy tylko zauważył jego trudności z chodzeniem. Po jego prawicy szedł nieznany mu staruszek, oniemiały widokiem korytarzy. Położył swe dłonie na ramionach brodatego mężczyzny, który opierał się o drewnianą laskę.

— Co ci się stało? — spytał Evergarda, marszcząc brwi.

Nauczyciel spojrzał na niego niemrawo, jakby chcąc ukryć swoje błędy, jednak po chwili odparł:

— Trafiono we mnie strzałą. Wiem, brzmi to amatorsko i niepoważnie, ale...

— .... Najważniejsze, że żyjesz — przerwał mu, obejmując go delikatnie.

Mężczyzna posłał mu uśmiech, po czym przedstawił go Brondearowi, znachorowi, który uratował Evergardowi życie. Willear podziękował mu za to w imieniu swoim jak i całej Rebelii. Starzec obdarzył go skromnym uśmiechem, odchrząknął, a następnie oddalił się w stronę oddziału medycznego, oczywiście nie wiedząc, w którą stronę się skierować. Zupełnie jakby rozmowa stała się dla niego nieprzyjemna. Jak się domyślał, staruszek chciał najpewniej stać się kimś przydatnym, być może chcąc w ten sposób odnaleźć swe miejsce na nowo. W końcu opuścił swój dom, a Will doskonale zdawał sobie sprawę, że opuszczenie go, potrafiło zmienić człowieka.

— Jak się czujesz? I gdzie reszta? — spytał Evergarda, kierując się w stronę hali głównej.

— Reszty spodziewaj się dopiero za kilka dni. A co do mojej mojego samopoczucia.... cóż, mogło być lepiej, ale na szczęście strzała nie dotarła do kości. Mimo to, nie jestem pewien, czy nadam się do walki w ciągu najbliższych tygodni.

— Szczerze? Lepiej żebyś nie walczył.

Mijali milczących strażników, którzy wpatrywali się w nogę Evergarda, jakby jego rana była iście sensacją. Cóż, pewnie i tak było.

Evergard przytaknął głową po chwili zastanowienia.

— Nie wiem, czy powinieneś ruszać na misję beze mnie. — rzekł. — Zwłaszcza, że...

Ciało Willeara jakby zamieniło się w kamień. Evergard również się zatrzymał, wykonując parę głębszych oddechów. Dwójka mężczyzn minęła ich, usilnie starając się nie wpatrywać w rannego Evergarda, ostatecznie i tak ulegając pokusie.

— Wiem, co chcesz powiedzieć. — odparł. — Że jestem nieodpowiedzialny i nie panuję nad swoimi zdolnościami.

Gdy nauczyciel nie spróbował go okłamać, poczuł olbrzymią satysfakcję.

Zaczął iść dalej, tym samym powolnym tempem, nie chcąc, by Evergard zanadto się zmęczył.

— Mam problem z utrzymaniem nerwów na wodzy, przez co krzywdzę niewinnych — rzekł, rozglądając się wokół siebie, gdyż nie widział większego sensu w informowaniu o swoim samopoczuciu nieznajomych, których i tak nie napotkali zbyt wielu. Pomimo tego, wolał dyskrecję, o ile ta była możliwa, gdy twoim bliskim był ranny Evergard Reander. — i nie sądzę, by ktoś taki jak ja był wam potrzebny na polu bitwy.

— Boisz się, prawda?

Skinął głową, zerkając na laskę, która wydawała podczas uderzeń o ziemię rytmiczne stukanie. Dotarli do hali. Ignorując zaskoczone spojrzenia wielu ludzi, ćwiczących przy manekinach lub rozmawiających na szarawych, zabrudzonych poduszkach, usiedli na kamiennych siedziskach przy gablocie z podobiznami poległych bohaterów. Will starał się nie myśleć, że ujęcie któregokolwiek z jego najbliższych mogło się tu znaleźć. W ów chwili utwierdził się we wniosku, że poświęcał zdecydowanie za dużo czasu na myślenie o wszechobecnej, pozostawiającej po sobie ślady śmierci.

Oparł swe przedramiona na udach, garbiąc się.

— Jak mógłbym się nie bać?

Evergard nie odpowiedział od razu, wpatrując się lekko zmąconym spojrzeniem w skalną ścianę naprzeciw nich. Willeara zaskakiwało, jak szybko potrafił przyzwyczaić się do bycia w centrum uwagi. Możliwe, że umiejętnie ukrywał swój dyskomfort.

— Zdradzę ci, że ja również boję się przekroczenia granic. — położył swoją laskę na udach.

Opowiedział mu o tym, że boi się kontroli nad innym człowiekiem, zwłaszcza wbrew jego woli, dodając, że dzielił się tym z nielicznymi, ale wiedział, że chłopakowi może ufać.

— Łatwo ci mówić — rzekł Will, pozwalając brwiom się do siebie przysunąć. — Zawsze jesteś taki stabilny i zaradny.

Evergard zaśmiał się na tyle głośno, choć nie nieuprzejmie, ponownie pobudzając tym samym przygasającą uwagę rebeliantów.

— Może tylko zaradny — rzekł, gdy się uspokoił, choć uśmiech nie zniknął zbyt szybko z jego twarzy. — ale poza tym, Will, jeśli naprawdę sądzisz, że jestem oazą spokoju, to powinieneś wiedzieć, że jeśli kimś miotają wahania, to właśnie mną.

Willear przypomniał sobie o wstrząsie, jaki Evergard przeżył, obserwując martwe ciała swych byłych uczniów podczas ich ostatniej wizyty w Kasmonii.

— W takim razie może to i dobrze, że nie planujemy na razie walczyć — rzekł Willear z uśmiechem, który Evergard odwzajemnił. — bo nie mam bladego pojęcia jak poradzić sobie z tym wszystkim.

Nauczyciel spojrzał na niego z przytłaczającym współczuciem w oczach. Położył dłoń na ramieniu chłopaka, po czym rzekł:

— Mogę śmiało założyć, że Serael byłby z ciebie dumny. Nawet jeśli czasem zdarzają ci się wpadki. W końcu jemu pewnie też, ale to jego uczynki pomagały mu zrozumieć siebie i co przeszedł i chociaż on sam pozostał impulsywny aż do końca, ty nie masz obowiązku, by kontynuować jego postawy.

Willear przetarł lewe oko, a opadając na kamienne oparcie, czuł roztaczające się w jego klatce piersiowej ciepło i ból w zdawałoby się połowie kręgosłupa.

— Skąd zawsze wiesz, co powiedzieć?

— Lata praktyki — zachichotał, choć w jego oczach pojawiła się mgiełka przygnębienia.

Ile lat miał na myśli? Skoro tak oddziaływał na innych i trzymał w rękawie tyle mądrości, musiał naprawdę rozumieć ludzi wokół. Willeara pocieszał fakt, że mógł się tego nauczyć, gdyż wówczas nie wszystko było stracone.

Naprzeciw DrżeniomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz