55. CADEN

757 80 49
                                    

A teraz weźcie głęboki oddech, włączcie piosenkę i...

*****

„Let's lie and watch the stars fall down my love

It reminds me of the world I used to know

Don't cry when you feel the smoke fill up your lungs

Take one last breath and watch it rain a thousand suns."

***

                        Ever napisała do mnie przynajmniej kilka wiadomości, ale nie odpowiedziałem na żadną z nich.

Od wczorajszego wieczoru byłem jak w katatonii. Żywy, a jednak martwy w środku. Nie pamiętałem drogi powrotnej do domu. Nie pamiętałem, jak znalazłem się w łóżku i jakim cudem spędziłem w nim ponad dobę, wychodząc może raz czy dwa, żeby skorzystać z łazienki.

Czy ojciec w ogóle był w mieszkaniu? Nie miałem pojęcia. I chyba nieszczególnie mnie to obchodziło.

Pogrążyłem się w ciszy swojego pokoju. W kolorach nieba za oknem; w chaosie skotłowanej pościeli. A jedyne, o czym mogłem myśleć, to ciemność, w której utkwiłem.

Chciałbym zapomnieć ostatnie półrocze. Zapomnieć, że byłem złodziejem. Oboje byliśmy... Ukradliśmy cały ten czas. Każdą chwilę.

Nad ranem ocknąłem się z płytkiego snu, zastanawiając, w jaki sposób powinienem wydrzeć sobie serce. Bo musiałem to zrobić. Musiałem, jeśli miałem ochronić Everly.

Nienawidziłem jej ojca. Uważałem go za snoba, który na pierwszym miejscu stawiał swoją reputację i kompletnie nie rozumiał tego, co nas łączy. Ale, niech mnie, po tym, co usłyszałem... Nie mogłem się z nim nie zgodzić. Podobne wątpliwości kołatały się w mojej głowie już od jakiegoś czasu. Bezlitosne prawdy, które on jedynie ubrał w słowa. Miał rację. Byłem już tylko o krok od podcięcia Everly skrzydeł. I wciąż mogłem to zatrzymać. Teraz. Dzisiaj. Zanim będzie za późno...

Skoro nie zdołałem naprawić swoich błędów, nie mogłem oczekiwać, że wszystko tak po prostu się ułoży. Wróciłem do punktu wyjścia. Byłem tym samym popapranym dupkiem, który nie potrafi poskładać swojego życia do kupy.

Co ja sobie, kurwa, myślałem? Że mogę uszczęśliwić taką dziewczynę, jak Everly? Dlaczego wciąż do mnie lgnęła? Jak ćma, która krąży wokół płomienia, prosząc się o to, by skończyć w ogniu...

Tak. Była cholerną ćmą... małą masochistką. Ale wciąż miała szansę doczekać świtu – jeśli zamknę ją w kołysce moich dłoni i wypuszczę gdzieś nieskończenie daleko od pożaru, który wznieciliśmy.

Zacisnąłem zęby i utkwiłem wzrok w atramentowym niebie.

Od dawna wiedziałem, co powinienem zrobić. To przypominało nieznośne tykanie gdzieś z tyłu głowy – odliczanie do północy, do chwili, która sprawi, że wszystko pryśnie jak sen.

Zwlokłem się z łóżka, usiadłem do laptopa i zacząłem pisać. Słowa spływały z moich palców, jakby prowadziła mnie jakaś niewidzialna siła. Pisałem kłamstwa, owinięte strzępami prawdy, której żadne z nas nie chciało zaakceptować.

Kiedy skończyłem, jakaś część mnie już na zawsze pozostała w tych słowach, odrywając się od reszty, przejmująco obca i zimna.

Wiedziałem, że to wciąż za mało. Gdyby Everly weszła na skrzynkę mailową i znalazła mój pożegnalny list, przyjechałaby tutaj, wściekła, że po raz kolejny próbuję wcisnąć jej te same wyświechtane bzdury; na siłę chcę ją ochronić. A ja znów skapitulowałbym i wybrał to czego chcę, a nie to, co powinienem, bo byłem tak bardzo uzależniony od wszystkiego, czym była. I, do cholery, nie wypuściłbym jej wolno.

Stolen stars (CHANCES #1) ZAKOŃCZONAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz