rozdział 20

111 9 12
                                    

 Obaj w końcu wydostali się z wąwozu, gdy zapadł zmierzch, spotykając się z grupą poszukiwawczą Gwardii Latającego Smoka. Yan Xiaohan pomógł Fu Shenowi wsiąść na konia, jadąc na nim wspólnie, po czym strażnik osobiście eskortował drugiego z nich z powrotem do Willi Ukrytej Orchidei.

 Wszyscy strażnicy zatrzymali swój marsz, gdy dotarli do zewnętrznej bramy willi. Yan Xiaohan również zsiadł z konia w tym momencie, przekazał Fu Shena Yi Simingowi i innym, którzy przybyli w pośpiechu, dodał kilka wskazówek, takich jak „uważaj na ranę" i „natychmiast zaaplikuj lekarstwa", po czym poszedł popędzić swojego konia i opuścił Willę Ukrytej Orchidei.

 Jego postać była zanurzona w rozproszonym świetle księżyca, a jego sylwetka wyglądała szczególnie tajemniczo, przez co jego twarz wydawała się wyjątkowo blada. Fu Shen czuł się winny, a w głębi duszy przepraszał. Rozsądnie mówiąc, jeżeli ktoś przeszedł przez wielkie trudności, aby go uratować, powinien udzielić mu miejsce do odpoczynku oraz poczęstować herbatą. Jednakże, jako że w jego posiadłości przebywał potomek rodziny Jin, a obie strony doskonale zdawały sobie z tego sprawę, wpuszczenie Gwardii Latającego Smoka byłoby równoznaczne z wysłaniem owieczki do jaskini tygrysa. Wszystkie wcześniejsze działania byłyby najzwyczajniej marnowaniem wysiłku.

    -Nie ma potrzeby mnie odsyłać. Wypoczywaj - Yan Xiaohan uniósł lejce, przemawiając z łagodnym uśmiechem, gdy zdawał się dostrzegać poczucie winy Fu Shena. - Nadal mam oficjalne sprawy do załatwienia i nie będę ci nimi zawracał głowy. Proszę, dbaj o siebie, młody mistrzu Fu. Pewnego dnia w stolicy spotkamy się ponownie.

 Fu Shen uniósł swoją dłoń na pożegnanie, a jego oczy podążyły za postaciami Gwardii Latającego Smoka, dopóki nie zniknęli z pola widzenia na końcu górskiej drogi. Odwróciwszy się, zauważył, że Yi Siming trzyma go za ramię i wpatruje się w niego z zadumą. 

    -Tsk. Znacie się dopiero od niedawna, a już patrzysz na niego tymi wielkimi, łzawiącymi oczami, prawie smucąc się jego odejściem? - Powiedział z mdłym sarkazmem. - Spójrz na ten niepokój emanujący z ciebie? Co, czekasz aż wróci, przywiąże cię do własnego pasa i weźmie ze sobą? Czeka cię świetlana przyszłość, młody mistrzu Fu.

 Fu Shen odbił piłkę, broniąc swoje zachowanie. 

    -Nieważne, uratował moje życie! A ty co robiłeś? Czekałeś, aż skończysz pić herbatę i odpoczniesz, zanim byś przyszedł i mnie znalazł, podczas gdy ja mogłem już tam zamarznąć na śmierć? Wciąż masz odwagę na mnie prychać? Bardzo cnotliwe.

    -Racja... Bycie godnym przywileju uratowania twego życia narażając przy tym swoje własne jest czymś, czym nawet ja nie mogę się poszczycić. W porządku, chodźmy, chodźmy. Lekarz czeka w środku już pół dnia. Niech zbada twoją ranę.

 Nikt nie był już w nastroju do polowania po przeżyciu ataku dzików i wszyscy zgodzili się zostać na noc w willi, by później wrócić do stolicy. Następnie Yi Siming zajął się sprawą kobiety i dziecka. Fu Shen został jeszcze kilka dni, aż rana na jego plecach zasklepiła się, po czym wsiadł na konia i ruszył w dół góry.

 Odjeżdżając, celowo zawrócił w stronę otwartego zbocza orchidei, które widział jakiś czas temu, po czym zatrzymał się na bardzo długo. Nie zdobył się jednak na zerwanie ani jednej. Z westchnieniem odwrócił się w stronę wiatru i popędził konia do odjazdu.

 Przypominając sobie tę scenę po tylu latach, wydawało mu się, że od zdarzenia minęły wieki - w ten sposób nagle zrozumiał prawdę kryjącą się za stwierdzeniem "młodość nie zna smaku smutku, wymyślając wiersze, aby go opisać"[1]. Niebo zmieniło kolor, gdy powrócił do posiadłości księcia Ying i otrzymał porządną reprymendę od Fu Tingxina. Opierając się na własnej młodości, Fu Shen nie traktował rany na plecach zbyt poważnie, leżąc na brzuchu przez kilka dni, zanim wstał, by znów być pełnym życia młodym mistrzem.

Golden Terrace |¦| Cang Wu Bin Bai [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz