rozdział 25

46 9 8
                                    

 Dwunasty dzień drugiego miesiąca, podczas Festiwalu Kwiatów.

 Posiadłość markiza Jing Ning była radośnie przystrojona lampionami i kolorowymi tkaninami. Karmazynowy jedwab wisiał na nadprożach i filarach, a służba biegała tam i z powrotem po dziedzińcu, przygotowując się do zbliżającego się bankietu weselnego.

 Nagle z głównej sali dobiegł ryk, który wzniósł się w górę i poszybował prosto do nieba. 

    -Gdzie on jest? Dlaczego jeszcze nie przybył?!

 Urzędnik administracyjny z Ministerstwa Obrzędów chwycił sługę z posiadłości Yan, który przyszedł z pomocą, krzycząc histerycznie. 

    -Markiz Jing Ning wciąż nie wrócił? Dlaczego twój pan nie powiedział nic wcześniej?! Pojechał tak daleko... Skurwiel skorzystał z okazji i uciekł, prawda?!

 Służącemu kręciło się w głowie, gdy odpowiadał. 

    -Panie, to jest coś, o czym ten skromny człowiek również nie ma pojęcia. Mistrz osobiście nakazał nam tylko przygotować wszystko jak zwykle.

 Gdy zbliżała się szczęśliwa godzina, zarządca stracił już całkowicie nadzieję na to małżeństwo. Słyszał wcześniej, że markiz ma nieugiętą osobowość i nie jest osobą, która poddaje się sile. Kiedy nadeszła wiadomość, że zgodził się na pomoc Ministerstwa Obrzędów w przygotowaniach do ślubu, Ministerstwo, od góry do dołu, odetchnęło z ulgą. Kto mógł sobie wyobrazić, że w przeddzień ślubu ten wielki przodek zniknie bez słowa?!

 Naprawdę drastyczny czyn w nagłej sytuacji, godny mistrza sztuki wojennej.

 W obecnej sytuacji mógł się tylko modlić, że kiedy ich mądry cesarz wpadnie w furię, nie wplącze w to wszystkich pechowych rybek, którymi byli.

 Administrator pogłaskał trzy kosmyki brody, które miał pod brodą, wziął głęboki oddech, uspokoił się i planował znaleźć drugiego głównego przedstawiciela tego wesela, aby porozmawiać z nim o tym, jak to zakończyć. Mimowolnie podniósł rękę ze sługi, pytając go z wymuszoną życzliwością. 

    -Gdzie jest teraz twój pan?

    -Mistrz zabrał wcześniej ludzi z miasta, mówiąc, że idzie powitać markiza... - sługa odpowiedział szczerze. - Panie? Panie! Ludzie! Szybko! Dżentelmen tu zemdlał! 

 Poza stolicą, w oficjalnym pawilonie wypoczynkowym[1].

[1]Były to starożytne odpowiedniki współczesnych przystanków przy drogach szybkiego ruchu. Ustawiano je mniej więcej co dziesięć li, zapewniając pożywienie dla koni i tym podobnych.

 Towarzyszący im orszak małżonków często spoglądał na słońce, a ich serca wypełniało to samo zmartwienie, co u nieszczęsnego Administratora Obrzędów. 

    -Panie, szczęśliwa godzina zbliża się wielkimi krokami, więc dlaczego... Wciąż nie widzieliśmy nawet cienia markiza? - zapytał nerwowo jeden z nich.

 Nie odważyli się powiedzieć nic więcej, obawiając się, że Yan Xiaohan nagle wyciągnie ostrze spod swoich ślubnych szat.

 Yan Xiaohan powstrzymał niepokój w sobie. 

    -Poczekaj jeszcze trochę - powiedział spokojnie. 

Zdanie „nie odwrócę się od bycia dżentelmenem" wciąż dźwięczało mu w uszach; w liście odesłanym z miasta prefektury Yuan, oprócz nakazu czekania poza miastem w dniu ich ślubu, znajdowała się szczera prośba: „Pisanie jest chwilowe, uczucia są wieczne; nie ma na to więcej słów. Nie ignoruj tego ani nie zapominaj". Yan Xiaohan nie chciał wątpić w Fu Shena, a jeszcze bardziej nie chciał podejrzewać, że jego słowa były tylko przykrywką pułapki, którą szykował.

Golden Terrace |¦| Cang Wu Bin Bai [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz