rozdział 21

47 6 7
                                    

 Być może to Wola Niebios działała w tajemniczy sposób, sprawiając, że wisiorek Fu Shena spadł na podwórku posiadłości, w której znajdowała się Cai Yue. Przewrotny los był jak wielka boska dłoń, z łatwością poruszając niebiosami i wywracając ziemię do góry nogami, z łatwością przerywając sznur łączący dwójkę młodych ludzi, który jeszcze nie spoił się dość mocno, i prowadząc ich przyjaźń w ślepy zaułek.

 Fu Shen do tej pory nie chciał przypomnieć sobie dokładnych okoliczności tego dnia. W swoim życiu spotkał się z wieloma trudnymi sytuacjami. Sytuacjami życia lub śmierci, z których każda była poważniejsza i bardziej krwawa niż poprzednia. Nie był on słabą osobą, która tchórzyła w sytuacji, w której mógł ucierpieć. Może jednak dlatego, że pierwszy uraz zawsze był szczególnie bolesny, ten incydent sam w sobie był rzadkim wyjątkiem. Ponieważ tuż po nim nastąpił ciąg powiązanych ze sobą nieszczęść, gorzko ogłaszając zakończenie jego beztroskiego chłopięcego życia.

 Powrót drogą, którą przybył do miasta powiatowego, nie zajął mu dłużej niż pół shichen. Mimo to wyczuł jakąś subtelną zmianę w atmosferze, w porównaniu do jego wcześniejszej wizyty, gdy wchodził do środka; wydawało się, że w mieście jest mniej ludzi, a na ulicach trudno było ujrzeć jakichkolwiek pieszych, drzwi wszystkich domów były szczelnie zamknięte. Im bardziej zbliżał się do miejsca, w którym przebywała Cai Yue, tym bardziej wydawało się ono nienormalnie ciche.

 W momencie, gdy Fu Shen przywiązywał  swego konia, drzwi małego domu otworzyły się od środka.

 Dwoje ludzi, którzy nie powinni się tu znajdować w tym momencie, spotkało się w tak zaskakujący sposób.

 Osłupiały Fu Shen stanął z bezruchu, jakby został uderzony pałką w głowę. Jego oczy straciły ostrość, usta otwierały się i zamykały, ale jedynym co się z nich wydobywało był ledwo słyszalny szept.

     -Yan... Xiao... Han.

 Fu Shen poczuł jak gdyby zapadł się w lodową pieczarę. Musiał nawet zacisnąć szczękę i pięści, by powstrzymać się od trzęsienia się. Jego podświadomość zrozumiała już wszystko, gdy tylko zobaczył mężczyznę, ale jego świadomy umysł zdawał się nie reagować, będąc chaotyczną, niewyraźną mieszaniną. Wydusił z siebie imię Yan Xiaohana, ale żadne inne słowo nie mogło opuścić jego gardła.

 Dlaczego tu jesteś?

 Co ty wyprawiasz?

 Dlaczego... Mnie oszukałeś?

 Yan Xiaohan prawdopodobnie również był zaskoczony tym spotkaniem, ale był znacznie spokojniejszy niż Fu Shen. Zdumienie jedynie przemknęło po jego twarzy, a wkrótce potem zostało stłumione przez światło jego oczu.

 Pchnął nawet szerzej drzwi, przez które wyleciały dziesiątki strażników Latającego Smoka. W złowrogim lesie błyszczących szabel i mieczy, ton Yan Xiaohana był naturalny i sympatyczny, zadając Fu Shenowi pytanie.

    -Dlaczego wróciłeś?

    -Spostrzegłem, że zgubiłem mój jadeitowy wisiorek będąc już w drodze - wyjaśnił Fu Shen - więc wróciłem, by go odnaleźć.

 Yan Xiaohan postukał się w dłoń z widoczną irytacją, kręcąc głową. 

    -Nic dziwnego. Wszystko było zaplanowane perfekcyjnie. 

    -Celowo ostrzegłeś mnie wczoraj przed sądem prowadzącym rygorystyczne dochodzenia w sprawie zbiegów - powiedział Fu Shen przez zaciśnięte zęby - a dziś wysłałeś ludzi, by mnie śledzili i znaleźli to miejsce, czekając aż wyjdę, by złapać wszystkich w sieć. W ten sposób mogłeś aresztować przestępcę bez niczyjej wiedzy. A ja pozostałbym w niewiedzy, bo i tak bym cię o nic nie podejrzewał. Dobrze dla ciebie, potrafisz mówić jedno a robić drugie. Dobrze dla ciebie, czekałeś na perfekcyjny moment aby uderzyć! Jesteś taki wyrachowany, panie Yan. Bycie mało znaczącym pułkownikiem Gwardii Imperialnej to dla ciebie niesprawiedliwość.

Golden Terrace |¦| Cang Wu Bin Bai [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz